W lipcu roku 2007 do długiej listy odkurzonych i wydanych przez trzech członków słynnej grupy Doorsowskich archiwaliów koncertowych dołączył trzypłytowy zapis dwóch kolejnych koncertów, jakie zespół zagrał 10 kwietnia 1970 w Bostonie. Rzecz niezupełnie premierowa: krótki komentarz Morrisona na temat astrologii był na "An American Prayer" (na moje ucho chyba "Roadhouse Blues" też na "Prayer" był właśnie z Bostonu), komentarz o Hitlerze wylądował na trzeciej płycie zestawu "Box Set", dwa fragmenty wcześniej trafiły na zestaw nagrań live „Bright Midnight”, pilotujący całą serię archiwaliów.

Najsłynniejszy koncertowy album Doors nosił nazwę "Absolutely Live". Trochę wbrew rzeczywistości: niczym Frank Zappa, Bruce Botnick z zespołem kleił kolejne utwory z fragmentów różnych koncertowych wykonań, z tego komentarz Jima, z tego gitarowe solo, z tego przebitkę bębnów, i tak dalej… Płyta z koncertem z Bostonu mogłaby się nazywać właśnie „Absolutely Live”. Żywe, surowe nagranie z koncertu, bez jakichkolwiek poprawek, cięć i nakładek. Słychać ciche rozmowy muzyków między utworami, naradzających się, jaki utwór zagrać teraz. Słychać problemy z miksowaniem na żywo dźwięku koncertowego w pierwszym koncercie: w pierwszej zwrotce "Alabama Song" Morrisona w zasadzie nie słychać, czasem na chwilę gubią się gdzieś organy, czasem na chwilę milknie gitara... Słychać dyskusje muzyków z tłumem i skandowanie publiczności, gdy nagle wyłączono grupie prąd. Czysta żywa prawda.

Koncertowe albumy The Doors pokazują prostą prawdę. Bez Morrisona, bez jego scenicznej charyzmy, bez jego estradowego szaleństwa, bez tego jego specyficznego teatru, ten zespół na scenie po prostu nie istniał. Świetnie słychać to w długich utworach, w improwizacjach. Kilka taktów - i Kriegerowi oraz Manzarkowi kończyła się niestety inwencja improwizacyjna... To niestety słychać zwłaszcza w rozwiniętych wersjach "Light My Fire", gdzie chwilami panowie grają kilka motywów w kółko. A w jakiej formie jest Jim?

No cóż - Jim na koncercie był kompletnie pijany. I to słychać. Choćby w "Break On Through", gdzie panowie muszą grać wstęp dość długo, zanim Morrison zdoła się skupić na tyle, żeby w końcu zacząć śpiewać… W innych fragmentach płyty śpiewa w wyraźnie niechlujny, zdradzający naprawdę solidne zamroczenie alkoholem sposób… Pozwala sobie też na ryzykowne żarty z publicznością – w pewnym momencie (przypomnijmy - rok po incydencie w Miami) pyta publiczność, czy ktoś ma ochotę zobaczyć jego genitalia... (sądząc po reakcji publiki, chętnych nie brakowało…) Do tego ciekawostki: w finałowym, ostrzej zagranym niż na "L.A. Woman" "Been Down So Long" Manzarek chwyta za gitarę, a Krieger gra na gitarze basowej.

Nietypowo wygląda strona techniczna płyty: większość okrzyków publiczności i komentarzy Jima między utworami powydzielano w osobne tracki, czasem przesadnie (początek płyty pierwszej: publiczność ryczy – ścieżka 1; Jim wita się krótkim „all right, all right, all right” – ścieżka 2; pod koniec trzeciej płyty jedno zdanie Jima = jeden osobny track...), trzyczęściowy "Mystery Train" - na "Box Set" zaprezentowany jako "Black Train Song" - również podzielono na trzy ścieżki, tak samo jak mamucią wersję "Light My Fire" - każdy z zaintonowanych przez Morrisona w pijackim natchnieniu standardów i dzieł własnych ("Graveyard Poem") również wydzielono w osobny track. Chyba trochę przesadnie.

Na dobrą sprawę oficjalny bootleg. Ciekawy dokument, zapis koncertu The Doors AD 1970 z całym dobrodziejstwem inwentarza: mniej psychodelicznym, bardziej ciążącym w stronę cięższego, urockowionego bluesa repertuarem, niezbornymi improwizacjami, pijanym Morrisonem miotającym się między mamrotaniem a chwilami naprawdę znakomitymi – i tym jedynym w swoim rodzaju klimatem, klimatem koncertu The Doors. Album interesujący, tyle że w sumie przeznaczony głównie dla fanów The Doors. Nowi w temacie raczej niech zaczną od płyty "Absolutely Live".