Większość fanów „The Doors” nie ma problemu ze wskazaniem ich najsłabszego albumu i ja również nie zamierzam podważać dominacji tej opinii. Mimo to „The Soft Parade” to album w dyskografii zespołu zdecydowanie wyjątkowy dlatego warto powiedzieć o nim kilka słów.
Utworem otwierającym jest tu „Tell All The People”, napisany przez Robbiego Kriegera, jest on trochę przesadny w swojej bombastycznej orkiestrowej aranżacji. Tak jak wielu miejscach na tej płycie, tak i tutaj Morrison przyjmuje dobrze brzmiącą, ale będącą trochę w złym guście popową manierę, trudno jest to nawet wprost określić, bo to nadal Morrison i nadal śpiewa jak on, ze swoim charakterystycznym drapieżnym stylem. Może właśnie dlatego jego śpiew daje słuchaczowi takie dziwne wrażenie, bo nie może, albo do końca nie próbuje, osiągnąć pełni popowego stylu, i zostaje przez to trochę pomiędzy.
Nie wiem, dlaczego albumu nie otwiera „Touch me” jeden z większych hitów zespołu, który na płycie znajduje się po utworze otwierającym. Całkiem lubię tę piosenkę, na pewno podoba mi się melodia i saksofonowe solo, a i wokal Morrisona mimo wszystko działa, chociaż, jak już wspomniałem, pozostawia dziwne wrażenie.
„Do it” to najgorsza piosenka duetu Morrison-Krieger, aż dziwne, bo Morrison zawsze potrafił wnieść coś ciekawego, nie w każdej piosence starał się sięgać wyżyn poezji, ale nawet jeśli niektóre jego utwory były proste, czy nawet wprost rozrywkowe, miały w sobie jakąś ideę, która sprawiała, że były przynajmniej po prostu fajne. „Do it” to ciekawa piosenka właśnie przez to, jak bardzo jest nieciekawa, nawet sam tytuł nic nie mówi, niczego nie wyraża, zupełnie jak sam tekst i zupełnie jak muzyka.
„Easy Ride” autorstwa Morrisona też nie jest zbyt dobre, ale jednak trochę przypadło mi do gustu, lubię, gdy doorsi uderzają w wodewilowe brzmienie, kojarzące się z wesołym miasteczkiem. Mistrzostwem w tworzeniu takiego klimatu jest „L’America” z „LA Woman”, trzeba jednak pamiętać, że „Easy Ride”, nie jest ani tak ciekawe, ani tak doorsowo mroczne jak „L’America”.
Bardzo lubię „Wild Child”, chociaż muszę przyznać, że wers „you remember when we were in Africa?” brzmi trochę tandetnie, nawet nie wiem, czy jest to kwestia samego tekstu, czy raczej stricte tego, jak brzmi on w utworze. Nigdy jakoś nie interesował mnie zresztą tekst tej piosenki, chociaż muszę przyznać, że fragment:
„An ancient lunatic reigns
In the trees of the night
With hunger at her heels
Freedom in her eyes
She dances on her knees
Pirate prince at her side
Staring into the hollow idol’s eye” jest całkiem fajny i poetycki.
Nawiasem mówiąc, bardzo lubię w pisarstwie Jima Morrisona takie „opiłki” poezji, sugestywne, skoncentrowane w kilku wersach obrazy. Czasami poczytuję sobie jego zbiór „The New Creatures” i to, co najbardziej mi się w nim podoba, to właśnie te krótkie, swobodne obrazy, które razem, w cyklu, układają się w większą całość (ten pomysł na pisanie wpłynął zresztą również i na moją własną poezję). Na pewno wpłynął także na sposób pisania piosenek przez Morrisona, często w dłuższych utworach, takich jak „The End” czy „When The Music’s Over” mamy do czynienia z szeregiem krótkich, chwytliwych wizji i zwrotów, które tworzą jakąś luźno powiązaną, większą całość, sprawiającą wrażenie poetyckiej opowieści.
Tak jak w wielu utworach doorsów, tak i tutaj to, co sprawia, że piosenka jest nie tylko dobra, ale nawet świetna to charakterystyczna, „melodyjna” perkusja Johna Densmore’a. Densmore potrafił świetnie „podbić” wokal Morrisona i dodać mu jeszcze większego wyrazu. Podobną „siłę” perkusji widać w „You Make Me Real” z „Morrison Hotel”, a i jestem pewien, że „Hello I Love You” nie stałoby się tak dużym hitem, gdyby nie praca tego wspaniałego perkusisty. Dosyć często wracam do „Wild Child”, chociaż mam wrażenie, że nie jest to piosenka na tak dużym artystycznym poziomie, jak inne, sławne krótkie utwory zespołu takie jak „Strange Days”, czy „Crystal Ship”.
Całkiem fajne jest „Runnin Blue” z dziwną wstawką wokalną Robbiego Kriegera. Całkiem przyjemnie się tego słucha i na pewno jest to ciekawy eksperyment, jeśli chodzi o styl (przede wszystkim ze względu na te „wiejskie” skrzypce), chociaż nie powiedziałbym, że jest to, ogólnie rzecz biorąc, jakieś wspaniałe dzieło.
„Wishful Sinful” autorstwa Robbiego Kriegera bardzo mi się podoba, wydaje mi się, że piosenka ta wyraża, jak powinien brzmieć cały album, czy byłby wtedy dobry? Nie, nadal zostawiałby poczucie złego smaku, ale „Wishful Sinful” to utwór bardzo ładny, a cała ta orkiestrowa aranżacja działa tu bardzo efektywnie, to po prostu dobry popowy kawałek.
Całość wieńczy tytułowy „The Soft Parade”, to najdłuższy i artystycznie najciekawszy utwór na całej płycie. Napisany przez Jima Morrisona, miał zapewne pełnić podobną funkcję jak „The End” czy „When the Music’s Over” na poprzednich płytach. Tutaj jednak mam pewien problem, każdy z dużych utworów doorsów, takie jak dwa poprzednio wspomniane, czy jak „Rider’s on the Storm” albo „LA Woman”, czy nawet „Celebration of the Lizard”, niosły ze sobą konkretną wizję, jakąś myśl, która nadawała im pędu. Myśląc o „The Soft Parade”, nie przychodzi mi na myśl nic podobnego. Szczerze mówiąc, lepiej czyta się tekst „The Soft Parade”, niż się go słucha, są w nim fajne poetyckie fragmenty, ale gdy śpiewa je Morrison, brzmią jakoś tak nienaturalnie, wymuszenie, a i tekst jako całość nie składa się w jeden żywy organizm, rozpada się, nie zostawia żadnego konkretnego wrażenia.
Patrząc całościowo, można powiedzieć, że album ten, mimo że, jak stwierdził Robby Krieger, został zainspirowany przez dokonania „The Beatles” na płycie „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”, nie przedstawia jak dla mnie jakiejś konkretnej wizji artystycznej. Mam nawet wrażenie, że widać tu dwa niezgadzające się ze sobą podejścia – Jima Morrisona i Robbiego Kriegera. Trzeba tu jednak zauważyć, że oba te pomysły nie są zbyt silne, a raczej wydają się wynikać z pewnych przyzwyczajeń i próby stworzenia na siłę czegokolwiek.
Myślę, że okładka świetnie oddaje klimat tej płyty, jest ona najgorsza w całej dyskografii zespołu – okładki albumów doorsów zawsze miały w sobie coś wyrazistego i ikonicznego, tutaj jednak mamy takie nie wiadomo co, małe zdjęcie zespołu gubiące się w błękicie. Ale przecież na tym albumie też dusza muzyki The Doors rozmywa się w nudnych kompozycjach i przesadnych aranżacjach, w pewnym sensie artysta zrobił tu dobrą robotę, bo faktycznie wyraził ducha tej płyty, tylko że ten duch nie był zbyt dobry.