Niemieccy metalcore’owcy z Annisokay lada moment, bo już 4 grudnia, zawitają po raz kolejny do Polski, aby promować swoje najnowsze, pełnowymiarowe wydawnictwo, które światło dzienne ujrzało ledwie cztery dni temu nakładem Arising Empire.
Na początek pewne wyjaśnienie. Abyss – The Final Chapter jest tak naprawdę finałem pewnej trylogii, którą artyści wydawali w formie EP-ek. Najpierw, w 2023 roku, była 6-utworowa Abyss Pt I, następnie, w kwietniu tego roku, dostaliśmy, także zawierające sześć numerów, Abyss Pt II. I oto teraz zespół finiszuje ostatnią częścią, już tylko z trzema kompozycjami, które jednak nie ukazują się na oddzielnym dysku, uzupełniając w jednym wydawnictwie (czy to na CD, czy LP) dwanaście znanych już piosenek. Grafika nawiązuje w naturalny sposób do wcześniejszych EP-ek spajając po prostu dwie okładki na jednym obrazku. Podobnie rzecz się ma ze stroną liryczną – The Final Chapter łączy tematy izolacji, wewnętrznego konfliktu i odporności, które definiują trylogię.
Oba wcześniejsze wydawnictwa recenzowałem na naszych łamach i to w dość entuzjastycznym tonie. Nie ukrywam, że Niemcy są dziś moim ulubionym metalcore’owym składem a w ich muzyce uwielbiam ekstremalny ciężar ciętych metalowych i djentowych riffów skontrastowany z wyrazistą i dość ekspansywną elektroniką oraz kapitalnymi melodiami, zawartymi nie tylko w potężnych refrenach. Ten kontrast zawarty jest również w dwóch ekspresjach wokalnych – w melodyjnym śpiewie, za który odpowiada Christoph Wieczorek, i w growlu Rudiego Schwarzera. Do tego mają niesamowitą, miażdżącą produkcję i monumentalne brzmienie, niemalże rozsadzające głośniki.
Pisząc o tym wydawnictwie warto najpierw wspomnieć o utworach, które już znamy: bujającym Time, chłoszczącym riffami w Evergreyowym stylu Human, „komercyjnie” zaaranżowanym Calamity, który początkowo „zaprasza na dyskotekę”, Ultraviolet zestawiającym perfekcyjnie brudną, ekstremalną agresję z pięknymi, melodyjnymi sekwencjami, ozdobionymi czystym wokalem (z robiącym klimat pogłosem), Get Your Shit Together z miażdżącą, apokaliptyczną, gitarową ścianą, ekstremalnym Never Enough z hymnicznym refrenem, którego trudno nie śpiewać, połamanym Oblivion, rozpoczętym silną elektroniką, wpasowaną w rytmiczny bit, Into The Gray, z wręcz balladowym, jak na nich, epickim, nostalgicznie brzmiącym refrenem, wściekłym H.A.T.E. i wreszcie Inner Sanctum idealnie spajającym agresję z melancholijnością, growl z czystym wokalem i metalicznie brzmiące gitary z nowoczesną elektroniką.
Trzy rzeczy, które nie znalazły się na pierwszych dwóch częściach i tu zostały umieszczone w samych środku krążka, absolutnie trzymają poziom wspomnianych EP-ek. Silent Anchor uderza djentowymi riffami, rozpędzony Splinters jest najbardziej przebojowy, zaś My Effigy chwilami ociera się o punkową szybkość i surowość. Cóż, The Final Chapter to mocna rzecz, która powinna ucieszyć każdego fana melodyjnego metalcore’a.