Piątek z Agronomem – odcinek VII.
W czasie gdy „Living In The Past” pod koniec czerwca 1972 trafił na rynek, Ian Anderson z kompanami powoli przymierzał się już do nagrania kolejnej płyty. Z przyczyn podatkowych, postanowił ją zarejestrować poza Zjednoczonym Królestwem. Wybór padł na francuskie studio Chateau d’Herouville położone w starym zamku niedaleko Paryża. Nagrywali tu m.in. Gong, Elton John, Pink Floyd (soundtrack do „La Vallee”)… Tyle że sesje w sierpniu 1972 poszły tak dobrze, że Ian stwierdził, iż studio to powinno się raczej nazywać Chateau d’Isaster… Sprzęt nieustannie się psuł, francuskie jedzenie zdecydowanie muzykom nie służyło, do tego pogoda była pod psem. Sporo muzyki udało się zarejestrować, ale Ian nie był specjalnie zadowolony i odłożył nagrania do archiwów (ujrzały światło dzienne po 20 latach). Nagrania wznowiono wczesną wiosną 1973 w Londynie; 6 lipca 1973 płyta „A Passion Play” trafiła na rynek.
Jest to na dobrą sprawę kontynuacja „Thick As A Brick”: tak jak tamten album opowiadał historię życia jednego człowieka, tak „A Passion Play” opowiada, co z tymże człowiekiem (tu nazwanym Ronnie Pilgrim) działo się po śmierci. Zgodnie z tytułem, całość przyjęła format swoistego przedstawienia teatralnego w czterech aktach, w kolejnych obrazach przedstawiające pośmiertną wędrówkę Ronniego. Podobnie jak na „Brick”, cały album wypełnił jeden rozbudowany utwór, podzielony na dwie strony płyty winylowej.
Po tajemniczym, odjechanym, wyłaniającym się z nicości wstępie pojawia się kolejny instrumentalny fragment – “Prelude”, brzmiący trochę jak wczesna wersja “From The Upper Class” z „Cegiełki” – jest tu podobny fragment, z podniosłym tematem i duetem fletu z resztą zespołu. Kolejny element – „The Silver Cord” – wydaje się mieć renesansowy rodowód (Ian przypomina minstrela, zapowiadającego kolejny spektakl objazdowego teatrzyku); jest to całkiem udana ballada na fortepian i gitarę akustyczną, niespodziewanie przerwana odjechaną, jazzrockową wstawką z saksofonami na pierwszym planie. Całość wieńczy „Re-Assuring Tune” – krótka zespołowa wstawka znów z saksofonem na pierwszym planie, spuentowana ładną partią gitary klasycznej i organów.
„The Memory Bank” znów zaczyna się tematem jakby żywcem pożyczonym z „Thick…” – „Memory Bank” jest majestatyczny, nieco rycerski w klimacie, znów, jak na poprzedniej płycie, z wyeksponowanymi organami (motyw organowy trochę za bardzo przypomina chwilami jeden z motywów z „Cegiełki”) i efektownymi unisonami gitarowo-organowymi; niestety, niezłe wrażenie zaciera co nieco pozbawione pomysłu, chaotyczne instrumentalne rozwinięcie z popisami fletu (w sumie jedynym przykuwającym uwagę elementem). Przechodzi to płynnie w rockowy „Best Friends” – wykonany ze sporą ikrą, ale pozbawiony pomysłu (takie sobie gitarowe riffowanie); podobnie, ale nieco bardziej interesująco wypada „Critique Oblique”, w którym frazy gitary elektrycznej zostają ciekawie skontrowane gitarą akustyczną, pojawia się też znów podniosły, jakby rycerski temat. Całość wieńczy dziwaczna koda „Forest Dance #1”, łącząca hipnotycznie powtarzany motyw gitary akustycznej i klawiszowe, odjechane dodatki.
Po przerwie – opowieści Hammonda o zającu, który zgubił okulary, recytowanej na tle to melodyjnego, to groteskowego podkładu muzycznego (tu fortepian, tam jakieś klawisze, tu saksofony – takie swoiste słuchowisko) – trzeci akt opowieści zaczyna się tak, jak skończył się poprzedni („Forest Dance #2”). „The Foot Of Our Stairs” wprowadza ładna, melodyjna ballada oparta na gitarze klasycznej, przechodząca w dość stonowane, rockowe granie z wyeksponowanymi zagrywkami organów, w dalszej części uzupełnionymi całkiem fajnym dialogiem saksofonu, gitary i organów właśnie; w pewnym momencie pojawia się też syntezator. „Overseer Overture” oparta jest na identycznym schemacie: najpierw lekka ballada, potem zespołowe mieszanie. Czwarty akt otwiera kolejny z nielicznych naprawdę udanych i ciekawych fragmentów: przyjemnie rockujący „Flight From Lucifer”, z wyeksponowanym syntezatorem analogowym. Potem jest krótka miniatura na gitarę klasyczną – „10.08 From Paddington”, skontrastowana hałaśliwym riffem „Magus Perde” – to też klasycznie tullowy fragment, z efektownymi popisami fletu. I wreszcie wieńczący całą suitę fortepianowy „Epilogue”.
W sumie, największą ciekawostką jest właśnie to wyeksponowanie saksofonów i chętne sięganie przez Evana po syntezatory. Bo o ile „Thick As A Brick” frapował – „A Passion Play” nudzi. Brakuje tu aż tak doskonałych tematów, jak te, które można było znaleźć w poprzedniczce: sporo fragmentów z “Thick” zapadało w pamięć – po nawet wielokrotnym przesłuchaniu “Play”, w pamięci pozostaje głównie całkiem udany akt czwarty – a i tu pamięta się ogólne wrażenie, żadne melodie nie zostają w pamięci, nie przykuwają uwagi. Do tego „Tępy jak cegła” był świetnie skonstruowany, każda kolejna część była ustawiona w sensownej relacji z poprzednią – tutaj kolejne fragmenty muzyczne są doczepiane do poprzednich od Sasa do Lasa, prawie nic tu do niczego nie pasuje, od strony konstrukcyjnej rządzi tu kompletny chaos (między pierwszą a drugą stroną pojawia się – na zasadzie absurdalnego, surrealistycznego przerywnika – bajeczka Hammonda-Hammonda o zającu, który zgubił okulary, deklamowana w groteskowy sposób). Chwilami można odnieść wrażenie, że to nie „Thick…”, ale właśnie „A Passion Play” miał być groteskową parodią gigantomańskiego rocka progresywnego – ale brakuje tu jakiegoś dystansu, luzu, całość jest zrobiona bardzo na serio. Co zresztą potwierdza reakcja Andersona na miażdżące recenzje „A Passion Play”: ponoć przez pewien czas Ian zastanawiał się nawet nad rozwiązaniem zespołu…
Na szczęście Anderson szybko poszedł po rozum do głowy i zamiast kombinować z rozwiązaniem Jethro Tull, zabrał się za projekt dużego formatu: postanowił stworzyć film fabularny, czarną, groteskową komedię o perypetiach pewnej nastolatki w zaświatach; na ekranie miał pojawić się znany z „2001: Odysei Kosmicznej” i „Barry;ego Lyndona” Leonard Rossiter, a w tworzeniu całości miał pomóc sam John Cleese. Do tego oczywiście muzyka – dwupłytowy album Jethro Tull z piosenkami ilustrującymi film. Co z tego wyszło – o tym za tydzień.