Wiosenne piątkowe wieczory z Kometami – odcinek VII.
Gdzieś umknęła mi ta płyta w muzycznych podsumowaniach 2011, nie wiem dlaczego. A na pewno zasługiwała na wzmiankę.
Wbrew tytułowi – luminal to handlowa nazwa fenobarbitalu, leku przeciwdrgawkowego mającego też właściwości nasenne – trzeci (pełnowymiarowy – debiut należy raczej traktować jako minialbum) studyjny album Komet to porcja jak najbardziej pozytywnej energii. Podstawowy, trzyosobowy skład zespołu znów uzupełniła cała armia muzyków towarzyszących; zaś od strony stylistycznej Lesław zanurzył się znów w lata 60., tym razem czerpiąc całymi garściami z muzyki psychodelicznej.
Tą psychodelię dostajemy na samym początku płyty: „Namiętność kochanków” to przede wszystkim stylowe, doorsowskie organy i solidna, należycie wyeksponowana linia basowa. Te same organy wracają w „Mogłem być tobą” – mamy tu też ksylofon, trąbkę i nieco filmowe, bogato zaaranżowane zakończenie. „Karolina” to z kolei porcja swingującego grania ze stosownie jazzującą partią gitary. „Powiedz to teraz” (ma w sobie z kolei coś z bossa-novy z surf-rockową gitarą. W „Inaczej” rock pożeniony zostaje z soulem i partiami instrumentów dętych. „Osiemnaste urodziny” to zgrabna rockowa kompozycja podbita partiami wibrafonu i (w finale) smyczków. „Taniec” to instrumentalna, psychodelizująca kompozycja z wyeksponowanymi organami i gęstym podkładem perkusjonaliów, kojarząca się ze stylem Santany (choć brzmienie gitary jest inne, nie ma tego melodyjnego, śpiewnego tonu). A w najdłuższym i najciekawszym na płycie „Poddaję się” całość utworu osadzono na basowej, funkującej figurze, oplecionej delikatnymi partiami wibrafonu i ksylofonu; z czasem dochodzi wyeksponowany hałas perkusyjnych talerzy, co w połączeniu z chłodną melorecytacją Lesława, klasterami fortepianu i przeróżnymi gitarowymi „świrami” bardzo mocno kojarzy się z The Beatles z okresu „Revolvera”. Nie brakuje tutaj też zwięzłych, punkowych momentów. Takich jak choćby „Niebezpieczny mózg”. Jak atakująca wyjątkowo jak na Komety ostrym, bardzo mocno przesterowanym brzmieniem gitary „Zazdrość”. Jak „Jutro”. Od strony tekstowej – to, co zawsze u Lesława. Bystre, lapidarne obserwacje codziennego życia, z domieszką specyficznego, warszawskiego spleenu.
Znów: bardzo udana, wciągająca płyta, choć od strony kompozycyjnej nieznacznie, ale jednak słabsza od „Via Ardiente” i „Akcji V-1”. Wliczając albumy Partii – Lesław od ponad piętnastu lat trzyma stały, wysoki poziom swojej twórczości, zaskakuje słuchacza coraz to nowymi pomysłami, jak z głową czerpać ze spuścizny rocka i rock’n’rolla. Nie wiem, co wraz z kompanami wymyślą na nowej płycie, ale intuicja mi podpowiada, że na pewno znajdą nowy sposób na zaskoczenie słuchaczy. Po cichu, bez szumnych zapowiedzi, bez medialnego cyrku, na naszej scenie rockowej pojawił się twórca dużej klasy. A że tworzy muzykę wręcz ostentacyjnie nienowoczesną? No cóż, w przypadku bardzo wielu twórców czerpanie z klasycznych wzorców dawało bardzo dobre efekty i Lesław nie jest tu wyjątkiem. Trzymam kciuki, by niezwykła wena twórcza jeszcze długo szefa Komet nie opuściła.