Warszawska formacja Pinn Dropp powraca po siedmiu latach z drugim pełnowymiarowym albumem For the Love of Drama. Żeby była jasność, muzycy nie milczeli w tym czasie, wypełniając go dwiema EP-kami (Dreamscape of Silence, ...Calling from Some Far Forgotten Land) i koncertowym wydawnictwem Live in Lódź, będącym zapisem prestiżowego występu grupy przed legendą progresywnego rocka podczas Marillion Weekend.

Ta druga płyta jest z pewnością zdecydowanym krokiem na przód w ich muzycznej przygodzie, przynosi też pewne odmienności, choć w dalszym ciągu sytuuje zespół w dość wyrazistej szufladzie z neoprogresywnym rockiem. I nie chodzi tu tylko o to, że ten drugi krążek ma cechy klasycznego, bardzo ambitnego konceptu o pustelniku sprzed wieków, który ucieka na pustynię, aby zmierzyć się z własnymi demonami. Konceptu, w którym zespół - korzystając z pewnych odniesień historycznych - tak naprawdę prezentuje intymną podróż w głąb ludzkiej psychiki, dążąc do zrozumienia sensu życia. Bo grupa w dalszym ciągu lubi rozbudowane, wielowątkowe utwory, pełne zmian nastrojów, metrum, ale też solowych popisów klawiszowych i gitarowych. Dowodem na to jest prawie 12-minutowa kompozycja tytułowa rozpoczynająca się balladowo, z czasem zyskująca wigoru i energii, nawet w formie krótkiego, quasi jazzowo-wodewilowego wtrętu.

Wydaje się jednak, że tym razem muzycy bardziej odważnie flirtują z klasycznym rokiem, metalem, czy hard rockiem, łącząc go z progresywną formą. Potwierdza to otwierający album (nie licząc minutowego intro First Steps), zdecydowanie najlepszy utwór na całej płycie, Unholy. Rozpoczynające go ejtisowe klawiszowe formy, świetne, nośne riffy, solowe popisy i kapitalne interpretacje wokalne Matta J., wraz zapamiętywalnymi melodiami, niosą ten numer. Frontman Pinn Dropp jest zresztą ogromną wartością dodaną tego albumu. Wydaje się, że na żadnym z dotychczasowych wydawnictw nie pokazał się z tak odważnej, bezkompromisowej strony. Wracając zaś do tego klasycznego, rockowo-metalowego pazura, dostaniemy go jeszcze choćby w Logismoi i L'Illumination.

Z drugiej strony formacja potrafi też umiejętnie tonować nastrój tematami balladowymi we właściwym miejscu - Recycled Feelings w środku płyty i Hugag pojawiające się niemalże na końcu wydawnictwa. Trudno czasami grupie uciec od pewnych brzmieniowych kalek. Logismoi jest wręcz arcy-DreamTheaterowy (tak z okolic Metropolis Pt. 2: Scenes From Memory) a sam wokalista brzmi chwilami wręcz jak LaBrie. Czasami też zespół puszcza do słuchacza oko, jak w Point Of No Return, delikatnie parafrazując pod koniec pierwszej minuty Queenowe Bohemian Rhapsody, a konkretnie fragment, gdy Mercury śpiewa I see a little silhouetto of a man.

Nie jest to płyta, która mnie zwala z nóg. Poruszanie się po sprawdzonych muzycznych przestrzeniach i – mimo wszystko – brak większej ilości pięknych, melodycznych tematów (wiem, to kwestia indywidualnego czucia), które uniosłyby wyżej For The Love Of Drama, dodałyby mu wyrazistości, trochę mi doskwiera (patrz bardzo ładne Cluster, czy Always Here z ostatniej EP-ki). Z drugiej strony, ogromnie doceniam sprawne poruszanie się po tej niełatwej i niebanalnej muzycznej materii, zarówno w aspekcie kompozytorskim, aranżacyjnym, jak i technicznym. Zgodnie z oceną - więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.