ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Deep Purple ─ The House Of Blue Light w serwisie ArtRock.pl

Deep Purple — The House Of Blue Light

 
wydawnictwo: Polydor 1987
 
1. Bad Attitude (Blackmore, Gillan, Glover, Lord) [04:46]
2. The Unwritten Law (Blackmore, Gillan, Glover, Paice) [04:37]
3. Call Of The Wild (Blackmore, Gillan, Glover, Lord) [04:53]
4. Mad Dog (Blackmore, Gillan, Glover) [04:34]
5. Black & White (Blackmore, Gillan, Glover, Lord) [03:42]
6. Hard Lovin’ Woman (Blackmore, Gillan, Glover) [03:25]
7. The Spanish Archer (Blackmore, Gillan, Glover) [04:59]
8. Strangeways (Blackmore, Gillan, Glover) [05:58]
9. Mitzie Dupree (Blackmore, Gillan, Glover) [05:05]
10. Dead Or Alive (Blackmore, Gillan, Glover) [04:43]
 
Całkowity czas: 46:49
skład:
Ritchie Blackmore – Guitar (Fender Stratocaster, Marshall Amplification, Roland Guitar Synthesizer). Ian Gillan – Vocals, Congas, Harmonica. Roger Glover – Bass Guitar, Synthesizer (Peavey, Steinberger, Vigier, Yamaha GX-1, Emulator 2). Jon Lord – Keyboards (Hammond B3, Minimoog, Yamaha DX1, CP70 (Midi), DX7, Emulator 2). Ian Paice – Drums (Pearl, Paiste Cymbals, Vince Gutman’s MARC System).
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,2
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,7
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,10
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,30
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,16
Arcydzieło.
,10

Łącznie 78, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
07.09.2012
(Recenzent)

Deep Purple — The House Of Blue Light

Ćwiara minęłaTM AD 1987!

Co do “Perfect Strangers” panuje zgoda: płyta to wielka, świetny powrót po kilku latach nieobecności i zarazem brawurowe wpisanie się w nową dekadę, z jej nowymi muzycznymi prądami i brzmieniami, przy zachowaniu muzycznej tożsamości. A co z „The House Of Blue Light”? Płyta kontrowersyjna, nierzadko mieszana z błotem, uważana często za słabą kopię wielkiej poprzedniczki. No cóż, nie bez racji.

O ile „Perfect Strangers” był harmonijnym, spójnym, bardzo konsekwentnym połączeniem klasycznego purplowego grania z nowinkami brzmieniowymi i aranżacyjnymi AD 1984, był płytą pięciu muzyków, którzy świetnie wiedzą, czego chcą i jak to osiągnąć, „The House Of Blue Light” jawi się jako owoc pewnego zagubienia. Albo może – niepotrzebnego poprawiania tego, co przyniosło doskonałe efekty.

Na tej płycie Deep Purple to zespół, który chce osiągnąć sukces komercyjny. Któremu marzy się nagranie przebojowego singla, zaistnienie w komercyjnym hard rocku drugiej połowy lat 80. No cóż… „Perfect Strangers” przebojowości odmówić nie sposób, więc trudno dociec, czemu panowie uparli się zastępować bardzo dobre… no właśnie. Przede wszystkim: zmiękczona, wygładzona produkcja. Do tego chwilami przesadna przebojowość – wpadające w ucho, melodyjne refreny, syntezatorowe fanfary i dodatki…

Czasem te przebojowe poszukiwania, mimo zbyt wygładzonej produkcji, przynoszą całkiem udane efekty. Otwarty organowym wstępem “Bad Attitude” przynosi porcję całkiem przyjemnego, chwytliwego gitarowego riffowania, zgrabnie uzupełnionego instrumentalną wstawką z użyciem syntezatora gitarowego. „The Unwritten Law” to intrygująca zwrotka, z basowymi liniami syntezatora, klawiszowymi niby-smyczkami, połączona z przebojowym refrenem i znów odjazdami syntezatora gitarowego w instrumentalnym mostku i krótkim perkusyjnym solem w finale. „Call Of The Wild” to już zdecydowany skręt w stronę przebojowego rocka drugiej połowy lat 80: chwytliwy riff gitary, syntezatorowe fanfary, chwytliwy refren – i tylko od czasu do czasu gdzieś w tle (krótka wstawka na Hammondzie) przebłyskuje coś z purpurowej magii… „Mad Dog” całkiem zgrabnie żeni ze sobą chwytliwą linię melodyczną i energiczne, czadowe wykonanie, wsparte solidnym riffowaniem Ritchiego i rozkręcającym się Gillanem, dając w efekcie udany utwór. Zdecydowanie purpurowo robi się w „Black & White”, wspartym harmonijką. Za to „Hard Lovin’ Woman” zaskakuje: gitarowe granie łączy się we wstępie z syntezatorowymi niby-dęciakami o nieco soulowej wręcz proweniencji; potem jest nieco zwyczajniej (dynamiczny, przebojowy rock lat 80, wsparty syntezatorami), acz niby-trąbkowe fanfary tu i tam wracają jeszcze, do tego całkiem fajna solówka gitarowa… Całość, choć całkiem udana, pozostawia jednak mieszane uczucia.

W dalszej części płyty robi się bardziej purpurowo. W „The Spanish Archer” chyba najlepiej udało się to, co miało być głównym pomysłem na tą płytę: zgrabne połączenie przebojowego, bardziej komercyjnego rocka z klasyczną purpurową stylistyką: całość jest należycie podkręcona, zespół pędzi tu przed siebie jak na klasycznych płytach z lat 70., a przebojowość zgrabnie jest tu wtopiona w czadowe purpurowe granie – jedyny zarzut: zbytnio schowane w tle Hammondy. „Strangeways” wyjątkowo urozmaicono brzmieniowo: syntezatory, harmonie wokalne, do tego orientalne stylizacje nieco w klimacie „Perfect Strangers”, bardzo dobre gitarowe solówki w klasycznym stylu, zabawy brzmieniowe (zakręcone syntezatorowe solo w środku utworu). „Mitzie Dupree” onegdaj nie przypadł panom do gustu (Ritchie odmówił jakichkolwiek poprawek i dogrywek i w efekcie na płytę trafiła wersja demo), acz rzecz to całkiem przyjemna: wyprowadzona z bluesa ballada, z ładnymi podkładami Hammonda i fortepianu i gitarowymi solówkami. Finałowy „Dead Or Alive” świetnie podsumowuje tą płytę: jest gitarowo-hammondowy czad, purpurowa energia – i doczepiane do całości na siłę, tandetnie przebojowe syntezatorowe fanfary…

Ma ta płyta swoje zalety. Gdyby tak zrezygnować z niepotrzebnych udziwnień, podrasować produkcję, nie kombinować z aranżacjami tam, gdzie to niepotrzebne – byłaby płyta na osiem gwiazdek spokojnie, może i dziewięć: słabsza od „Perfect Strangers”, ale mająca dużą klasę. A tak, otrzymaliśmy album dobry, aczkolwiek nieco przeprodukowany, zatracający gdzieś energię i spontaniczność, jaką miało „Perfect Strangers”. No cóż – nic dwa razy się nie zdarza.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.