Przystanek Alaska odcinek XLVII: Zrób co należy (Do The Right Thing).
Oprócz muzyki i filmu, Neila Younga zajmowały przede wszystkim dwie pasje. Jedna to wszystko, co jeździ – Neil jest właścicielem fabryki miniaturowych kolejek i spędza całe godziny nad makietami, torami i zwrotnicami, uwielbia też klasyczne amerykańskie samochody; druga – to dbałość o środowisko naturalne (co znalazło swój wyraz choćby na płycie „Greendale”). Właśnie – o klasycznych amerykańskich samochodach można wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, iż są przyjazne dla środowiska… Neil wpadł więc na pomysł: odrestaurowanego, pięknego Lincolna Continentala z roku 1959 przerobił na napęd elektryczny. Owa hybryda (pełniąca funkcję prototypu i wzorca dla dalszych tego typu adaptacji) została ochrzczona: LincVolt. Pojazd ów do takiego stopnia przypadł do gustu Youngowi, że stworzył on kilkanaście kompozycji poświęconych lub inspirowanych LincVoltem.
Dominują tu utwory oparte na masywnych, chropowatych riffach – choćby takie „When Worlds Collide”, „Cough Up The Bucks” czy „Hit The Road”. Nierzadko to masywne, ciężkie granie łączone jest z ciepłymi melodiami o folkowej proweniencji, dodatkowo łagodzonymi kobiecymi partiami wokalnymi („Just Singing A Song”). Nie brakuje żwawego grania w rytmie boogie, w sam raz pasującego do długiej wyprawy amerykańskimi międzystanówkami („Get Behind The Wheel” czy bodaj najlepszy w całym zestawie utwór tytułowy). A chwilę oddechu w energicznym, gitarowym graniu stanowią łagodne, folkowe ballady „Off The Road” i „Light A Candle”.
„Fork In The Road” to jedna z płyt, których słucha się bardzo miło, ale o których pisze się ciężko. Jest to kolejna dobra, równa, solidna rockowa płyta Younga: ma być chropowate, szorstkie, pełne sprzęgów, przybrudzone gitarowe granie – i jest. To brudne granie połączone ma być z ciepłymi melodiami o folkowej czy folk-rockowej proweniencji – no to jest. Ten gitarowy hałas ma być równoważony kilkoma wyciszonymi, nastrojowymi balladami, często będącymi albo miłosnymi wyznaniami dla ukochanej żony, albo medytacją nad przemijaniem – i tak jest na tej płycie. Nie jest to może dzieło formatu „Rust Never Sleeps”, ale jest to bardzo dobry, jak najbardziej godny wielokrotnego przesłuchania album.
Oprócz rozsławiania LincVolta płytą, Neil postanowił wybrać się swoim nowym cudeńkiem w podróż z Kalifornii do Waszyngtonu, czemu z kamerą miał towarzyszyć częsty współpracownik Neila, Larry Johnson. Tymczasem zaś, eksploracja archiwów Neila trwała nadal. O czym w odcinku XLVIII: Zgubione i odnalezione IV (Lost And Found IV).