ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Young, Neil ─ Freedom w serwisie ArtRock.pl

Young, Neil — Freedom

 
wydawnictwo: Reprise 1989
 
"Rockin' in the Free World" (Live Acoustic) – 3:38/ "Crime in the City (Sixty to Zero Part I)" – 8:45/ "Don't Cry" – 4:14/ "Hangin' on a Limb" – 4:18/ "Eldorado" – 6:03/ "The Ways of Love" – 4:29/ "Someday" – 5:40/ "On Broadway" – 4:57/ "Wrecking Ball" – 5:08/ "No More" – 6:03/ "Too Far Gone" – 2:47/ "Rockin' in the Free World" (Electric) – 4:41
 
Całkowity czas: 61:11
skład:
Personnel:
Neil Young - vocals, guitar, piano on 9/ Chad Cromwell - drums/ Rick Rosas - bass/ Frank Sampedro - guitar on 2 5 (as "Poncho Villa") 9 12, keyboards on 5 7, mandolin on 11, vocals on 12/ Ben Keith - alto saxophone on 2 7, pedal steel guitar on 11, keyboards on 10 12, vocals on 11

Additional personnel:
Linda Ronstadt - vocals on 4/ Tony Marsico - bass on 10/ Steve Lawrence – tenor saxophone on 2 7/ Larry Cragg – baritone saxophone on 2 7/ Claude Cailliet – trombone on 2 7/ John Fumo – trumpet on 2 7/ Tom Bray – trumpet on 2 7
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,8
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,5

Łącznie 22, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
24.03.2013
(Recenzent)

Young, Neil — Freedom

Przystanek Kanada odcinek XXVII: Grom z jasnego nieba (A Bolt From The Blue).

Powrót Crosby Stills Nash & Young okazał się tyleż rozczarowujący artystycznie, co krótkotrwały. Zresztą, jedno wynikało wprost z drugiego: Neil, rozczarowany małym zaangażowaniem pozostałych kompanów (może z wyjątkiem Nasha), postanowił podjąć karierę solową, z góry odrzucając jakiekolwiek propozycje wspólnych koncertów ze Stillsem i spółką. Owoce samodzielnej pracy Neila trafiły na rynek już w roku 1989. Jako pierwszy, w kwietniu, pojawił się (co prawda głównie na Dalekim Wschodzie) minialbum „Eldorado”. Pół roku później na rynek trafiła kolejna pełnowymiarowa płyta Neila Younga – „Freedom”.

Jest to w dorobku Neila płyta przejściowa. Z jednej strony, jest ona brzmieniowo osadzona wciąż w kanonach drugiej połowy lat 80., przypomina albumy „Life” czy „This Note’s For You” (zresztą Neilowi towarzyszy sekcja rytmiczna i dęciaki The Bluenotes, do tego starzy towarzysze – Poncho i Ben Keith). Z drugiej – słychać, że Neil wraca do tak lubianego przez siebie gitarowego hałasu, którego fanom bardzo brakowało od czasu przynajmniej albumu „Re-Ac-Tor”, jeśli nie „Rust Never Sleeps”. Zresztą z „Rust…” łączy „Freedom” jeszcze spinająca całość klamra – jeden utwór, na początek w wydaniu akustycznym, na finał – elektrycznym. W tym przypadku mamy jeden z największych klasyków Younga – „Rockin’ In The Free World”, zajadle antybushowski (wtedy zaczynała się prezydentura Busha seniora). Jako że wydanie płyty przypadło na Jesień Ludów – „Rockin’…” szybko zostało, nie do końca zgodnie z intencjami autora, okrzyczane jednym z hymnów demokratycznych przemian w Europie Wschodniej.

Ale przecież nie tylko „Rockin’ In The Free World” ta płyta stoi. Iście monumentalny, świetnie rozkładający napięcie, w sporej mierze akustyczny, zagrany z finezją, którą jeszcze podkreśla klarowne, wyszlifowane brzmienie „Crime In The City” to przecież rzecz nie gorsza. Ładną, ciepłą balladę „Don’t Cry” intrygująco kontrapunktuje sfuzzowana, ciężka gitara elektryczna. Całkowicie już akustyczne, stonowane „Hangin’ On A Limb” i „Wreckin’ Ball” oraz uzupełniany łkającą gitarą pedal steel, ocierający się o country „The Ways Of Love” wydłużyły listę kapitalnych ballad, jakich Neil Young miał już wtedy w swoim dorobku sporo. „Eldorado” zdecydowanie lokuje się bliżej ciężkiego youngowskiego rocka, ale i tu nie zabrakło intrygujących kontrapunktów i finezyjnych zagrywek gitary. Typowo youngowsko w tym klasycznym sensie, brudno, chropowato, ciężko wypada pełne zgiełku i hałasu „On Broadway”. Neil również przypomina sobie o swojej krótkotrwałej fascynacji elektroniką i syntezatorami, tyle że używa ich z o wiele większym smakiem niż kiedykolwiek wcześniej – ciepłe, podniosłe, pastelowe w klimacie, subtelne partie klawiszy frapująco budują majestatyczne „Someday”. Jest jeszcze intrygujące „No More” – osadzone w klasycznym, zabarwionym bluesem rocku, mające w sobie coś z klimatu wczesnego Dire Straits, mimo przebijającego się tu i tam hałaśliwego jazgotu gitary Neila. Do tego „Too Far Gone” – przedziwny przekładaniec, w którym jest miejsce na gitarowe charkoty, subtelne łkanie pedal steel, mandolinowe dodatki i ładną, ciepłą melodię…

Zarówno słuchacze, jak i krytycy przyjęli „Freedom” niezwykle gorąco. Czemu trudno się dziwić, wszak to była wreszcie taka płyta Neila Younga, na jaką fani Mistrza czekali – tak na dobrą sprawę – od dekady. Choć nie jest to jeszcze tak znakomita płyta, jak „Rust Never Sleeps” – jest to album znakomity, wciągający w swej schizofrenicznej chwilami eklektyczności, zagrany porywająco, z należytą porcją szaleństwa. Neil zdecydowanie powraca tutaj do takiego grania, jakie najbardziej kochamy – czy w wydaniu balladowym, subtelnym i ciepłym, czy typowo rockowym, hałaśliwym i brudnym. Do tego Young wraca tu do wysokiej formy tak wykonawczej, jak przede wszystkim twórczej. A co najważniejsze – owa wysoka forma okaże się trwałym przypływem. Ale o tym więcej w odcinku XXVIII: Przetrwanie gatunków (Survival Of The Species).

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.