Przystanek Kanada odcinek XXV: Idzie wiosna (Spring Break).
Wznowienie współpracy z Crazy Horse okazało się trafionym pomysłem. Efekty jesiennej trasy koncertowej były na tyle udane, że Neil Young postanowił nagrać kolejną płytę także z dawnymi kompanami. Tyle że – jak to już bywało nieraz w jego karierze – w pewnym momencie koncepcja się mu zmieniła: ostatecznie współpraca z Crazy Horse została odłożona na kolejną okazję, a w studiu (oprócz Franka Sampedro obsługującego instrumenty klawiszowe) pojawiła się sekcja dęta; ostatecznie w roku 1988 słuchacze otrzymali album bluesowo-rockowy, z jazzującymi dodatkami. Album pierwotnie sygnowano Neil Young & The Bluenotes; po groźbie procesu ze strony innego zespołu The Blue Notes, późniejsze wydania firmowało jedynie nazwisko Neila. Do tego Geffen – mający już dość niesfornego podopiecznego – rozwiązał z nim kontrakt i Young wrócił pod skrzydła Reprise.
Na swój sposób, jest ta płyta logicznym ciągiem dalszym „Life”. Elektronika jeszcze bardziej przesunęła się na dalszy plan: dominuje żywe, naturalne granie, to bardziej bluesowe, to bliższe jazzu (no dobra: smooth-jazzu), zawsze z dużym udziałem dęciaków, z ciekawymi partiami gitarowymi (zwłaszcza w spokojniejszych, jazzujących fragmentach, gdzie Neil delikatnie piórkuje sobie kolejne dźwięki). Takie jest już otwierające całość “Ten Men Workin’”: przyjemny drive, bluesowe gitarowe granie, dęciaki – całość przyjemnie pobrzmiewa chwilami B.B. Kingiem. „Life In The City” to żwawe boogie. W „Married Man” Neil zapuszcza się w rejony swingu. Mocno do przodu sunie „Hey Hey”.
Do tego „Coupe de Ville”: przyjemna, wyciszona, smooth-jazzowa ballada, z wyciszonymi, „snującymi się” dęciakami i dyskretnie uzupełniającym całość fortepianem elektrycznym. Osadzony na jakby metronomowym rytmie, nieco knopflerowski w klimacie, gitarowych partiach i sposobie prowadzenia narracji muzycznej „Twilight”. Podobny doń w nastroju „Can’t Believe You’re Lyin’”. I zamykająca całość klimatyczna bluesowa snuja „One Thing”.
Jest to płyta bardzo spójna także w warstwie tekstowej: głównym tematem płyty jest skomercjalizowanie się muzyki, nadmierny wpływ sponsorów na firmy muzyczne. Szyderczo wypada zwłaszcza „This Note’s For You”: w teledysku sobowtórowi Michaela Jacksona podczas kręcenia reklamy napoju nagle zapalają się włosy (co zresztą było parodią prawdziwego zdarzenia). MTV, przerażone wizją procesu, odmówiło emisji klipu, za to w Kanadzie emitowano go w kółko. Powstała interesująca, ciekawa płyta, która mimo wszystko mogła być lepsza (usunięto z niej efektowny, 18-minutowy opus „Ordinary People”, który ujrzał światło dzienne dopiero po dwudziestu latach). Tym niemniej, rozsmakowanie się Younga w naturalnych, żywych dźwiękach, odstawienie na bok syntezatorów i przyhamowanie szalonych eksperymentów bardzo dobrze rokowało na przyszłość. Jak miało się okazać już wkrótce – jak najbardziej słusznie.
Po wydaniu „This Note’s For You” Young postanowił powrócić do pierwotnej koncepcji i ściągnąć do studia resztę Crazy Horse. I znów koncepcja w ostatniej chwili się zmieniła: pojawiło się zaproszenie od dawnych kompanów – Stephena Stillsa i Grahama Nasha. Panowie swoje podchody do Neila prowadzili już od początku lat 80., jednak Young postawił twardy warunek – albo grają jako całe CSNY, albo wcale. A tymczasem David Crosby, coraz bardziej pogrążający się w uzależnieniu narkotykowym, najpierw nie bardzo był w stanie grać, a potem nie bardzo miał jak – bo ostatecznie wylądował na państwowym wikcie. Young obiecał dawnemu kompanowi, że gdy ten wyjdzie z paki, CSNY znów zaczną pracować razem – i oto w roku 1988 Crosby odzyskał wolność. Co było dalej – o tym w odcinku XXVI: Amerykańska demokracja (Democracy In America).