Plażowa kolekcja Artrocka – Lato 2012.
Odcinek drugi.
Ilu ciepłych słów nie poświęciłbym ”Viennie” i jak wielkim szacunkiem bym jej nie darzył, to kiedy przychodzi co do czego, to jednak zawsze twierdzę, że „Quartet” był i jest moją ulubioną płytą Ultravox. Pierwszą, jaką miałem na winylu, pierwszą, jaką miałem na kompakcie i na niej są moje dwa ulubione utwory grupy – „Visions In Blue” i „Hymn”.
W porównaniu do dwóch poprzednich, czyli „Vienny” i „Rage In Eden”, „Quartet” jest nieco inna. Przede wszystkim nagrano ją na Bahamach(*), a wyprodukował ją George Martin. I to słychać – i te Bahamy i tego Martina, bo pojawiły się dźwięki dużo jaśniejsze i pogodniejsze niż wcześniej. Tytuły też już nie takie mroczne – „We Came to Dance” zamiast „Your Name (Has Slipped My Mind Again)”. Trudno uznać „Quartet” za szczególnie wybitne dzieło w dorobku Ultravox, szczególnie, że była już to trzecia z rzędu płyta w podobnym stylu, a wszelkie laury za bycie czymś naprawdę wyjątkowym pozbierała „Vienna” dwa lata wcześniej. Ale czy na pewno Kwartet tak bardzo ustępuje Wiedniowi? Przypuszczam, że wątpię. Muzycznie, brzmieniowo - na pewno jest bardziej różnorodny. Gatunkowo trochę lżejszy, ale tak miało być – nie wyjeżdża się na Bahamy, żeby nagrać płytę w stylu noir. Za to i tak jest tu cała masa świetnych utworów – „Visions In Blue”, wszak nie gorszy od „Vienny”, do tego znakomite „Serenade” i „Hymn”, albo szybko wpadające w ucho „Reap The Wild Wind” i „We Came to Dance”. Dziwi nieco „The Song We Go”, gdzie temat muzyczny wydaje się być tylko pretekstem do perkusyjnej kanonady w finale, ale wszystko staje się jasne, kiedy zobaczymy film „Monument”, kiedy ta kanonada jest tam znacznie wydłużona i do tego na cztery perkusje.
„Quartet” ukazuje trochę bardziej piosenkowe oblicze Ultravox, a poza tym, a może właśnie przede wszystkim jest pożegnaniem z new romantic. Wystarczy teledyski porównać, oprócz „Visions In Blue”(**) reszta to typowe takie produkcje dla lat osiemdziesiątych. No to jeśli nie new romantic, to co? Kawał cholernie dobrego rockowego mainstreamu z wczesnych lat osiemdziesiątych. W zasadzie czego chcieć więcej?
(*) – we wkładce jest napisane – „George Martin for Air Studios Ltd.”, ale mam poważne podejrzenia, że była tam tylko miksowana.
(**) – z czym może być problem, gdyż jest to clip nieco perwersyjny i trudno znaleźć go w sieci.