Kiedy zespoły wracają na scenę po kilkunastu , a nawet kilkudziesięciu latach niebytu, a ich członkowie przypominają bardziej radę starszych, niż zbuntowanych rockmanów, to się zastanawiam – że im się jeszcze chce? Albo – po co?
Bo chociaż czasami nowe płyty weteranów mogą przyprawić o moczenie nocne, to i tak wszyscy fani się cieszą, że będzie można posłuchać na żywo klasycznych numerów zespołu.
Focus do sprawy podszedł bardzo poważnie. Reaktywowali się kilka lat temu (szumnie , dumnie - reaktywowali – ze starego składu pozostał tylko Van Leer, który zreanimował nazwę) . Nagrali nową płytę “Focus 8” i pojechali w trasę. Płyta była dobra, chociaż miałem momentami wrażenie, że tak kurczowo trzymają się starych , sprawdzonych patentów, aż ocierają się o autoplagiat. Od tego czasu działają aktywnie – kolejne trasy koncertowe, no i kolejna płyta. I to kolejna udana. Oczywiście, że nie należy się spodziewać, że zaskoczy nas czymś wyjątkowym. Ale czy zaskoczeniem czasami nie jest fakt, że zespół z prawie czterdziestoletnim stażem nagrał kolejna dobrą płytę i to w dość krótkim czasie?
“New Skin” nie wnosi nic nowego do wizerunku zespołu, bo i nie ma po co. Focus zawsze miał swój charakterystyczny styl, oparty na bardzo melodyjnie grającej gitarze, klasycznym brzmieniu organów i trochę świrniętych partiach wokalnych - jodłowanie w “Hocus Pocus” na przykład. Obowiązkowo zawsze były elementy muzyki klasycznej i nawet jazzu. Obecnie dalej starają się dopasować nowe pomysły, do starej sprawdzonej formuły. A wena twórcza ich roznosiła, bo nowy album trwa ponad siedemdziesiąt minut. Wcześniej chyba tylko “Focus 3” miał podobne gabaryty (i wyszedł na dwóch winylach).Chociaż “Focus 8” był niewiele krótszy. Powiem szczerze, że kilku utworów mogłoby na tej płycie nie być, ale może raptem ze dwóch. Reszta muzykom wyszła. Poprzednia płyta wydawała mi się jakaś spięta , wyżyłowana. Jakby brakowało im trochę pewności siebie. Teraz już tego nie ma, “New Skin” jest swobodniejsza, zrobiona na większym luzie, bez ciśnienia. Wydaje się, że muzycy bardziej uwierzyli we własne siły.
“Eruption” tutaj co prawda nie znajdziemy, ale nie jestem pewien, czy gdyby się bardziej nie zawinęli, to by im coś tym rodzaju nie wyszło. Bo potencjał mają. Większość muzyki płynie sobie lekko i swobodnie, nie czuje się mąk twórczych. Chyba od czasów “Hamburger Concerto” nie nagrali niczego lepszego . Są tacy, co twierdzą, że bez Akkermana nie ma Focusa. Nie prawda. Ostatnie dokonania zespołu udowadniają, że Van Leer i inni doskonale radzą sobie bez niego.