Z-Axis gra typowego rocka regresywnego. A ponieważ robi to dobrze, no to mi się podoba. Nie uważam, że każda płyta ze stemplem „rock progresywny” ma być dziełem epokowym, wiekopomnym, eksplorować nowe tereny muzycznego poznania, etc. Żądanie czegoś takiego obecnie jest grubym nieporozumieniem. Przez czterdzieści lat istnienia tej muzyki, powstały jakieś wzorce, schematy, tak jak w innych gatunkach. Sporo wykonawców nie ma zbytnich ambicji zostania wielkimi muzycznymi odkrywcami. Inspiruje ich przeszłość, chcą robić coś bardziej tradycyjnego i konwencjonalnego w danym stylu. Jeżeli tylko po wysłuchaniu ich dzieła pozostają miłe wspomnienia i chce się jeszcze tego ponownie posłuchać – to jest bardzo dobrze. „Concatenations” jest dobrą płytą, bo członkowie zespołu mieli sporo dobrych pomysłów na muzykę (nie zawsze swoich, ale o tem potem). Pewnym urozmaiceniem jest wprowadzenie elementów world music (albo raczej bardziej motywów indiańskich) w ilościach niewielkich, ale słyszalnych. Wcześniej też zajmowali się oprawę muzyczną do przedstawień teatralnych i taką pewną ilustracyjność tej muzyki też słychać. Długość utworów mało progresywna, bo tylko jeden ma około dziesięć minut, a większość czasów oscyluje około pięciu minut , nawet mniej.
Bez skrępowania , ale z wyobraźnią i umiarem korzystają z tego, co wcześniej powstało muzyce. Co do cudzych pomysłów - w „Whitewater” słychać eloyowate klawisze, w „California Dam” mniej obeznani w temacie doszukają się wyraźnych podobieństw do „Child in Time” Purpli, a ci bardziej osłuchani do „Bombay Calling” It’s A Beautyful Day. Dużą zaletą jest też to , że zespół nie trzyma się zbyt kurczowo typowego, współczesnego rocka progresywnego. To dla nich pewnego rodzaju baza dla wycieczek w różne inne muzyczne rejony. Można na przykład zrobić coś w rodzaju tanga – „Dry Land”. A dlaczego nie.
W sumie dobra i ciekawa płyta. Może bez fajerwerków , ale chce się do niej wracać.