Znacie płytę koncertową Petra Gabriela – “Plays Live – Highlights”? Pewnie tak. Jest to jeden z najgłupszych pomysłów w historii fonografii - wydanie skróconej wersji doskonałego, podwójnego albumu koncertowego  “Plays Live”, jako pojedynczego . Wyrzucono cztery utwory i około dwadzieścia minut. Komu to przeszkadzało, kto wpadł na taki poroniony pomysł okaleczenia jednego z lepszych albumów koncertowych lat 80-tych? Nie biorę tego do ręki, mam swój nieco sfatygowany już egzemplarz dwupłytowy, taki jak trzeba. “Highlights” – też mi ... Dobrze, że przynajmniej te utwory co zostały są w całości, bo można było i z nich porobić skróty – na przykład zostawić tylko solówkę gitarową.

  A znacie Emersonów “Works – Highlights”? Z tym to pewnie gorzej, bo takiej płyty nie ma. Tak sobie opisałem CDRa z co ciekawszymi fragmentami albumu “Works” zespołu Emerson Lake & Palmer. Oryginalnie “Works” ukazało się trzydzieści dwa lata temu, jako wydawnictwo podwójne (w wersji kompaktowej też to są dwie płyty). Założenia były takie – każdy z członków tria dostanie po jednej stronie analoga, a na czwartej będą wspólne pomysły. Poszczególne strony oznaczone były E, L, P i ELP – żeby   każdy wiedział o co chodzi. Jak pomyśleli, tak zrobili. Keith Emerson wreszcie mógł dać upust swoim klasycznym ciągotom, a Carl Palmer, powiedzmy, jazzowym . Greg Lake poszedł bo linii najmniejszego oporu ( :) ) -  skomponował i nagrał pięć piosenek, w tym taki cudeńka, jak “Closer to Believing” i “C’est le Vie”, a na wspólnej stronie nagrali sobie własną kompozycję „Pirates” i przeróbkę „Fanfare for A Common Man” Aarona Coplanda.

 Schody zaczynają się już na początku. Bo na debiucie te swoje kilka minut Emerson wykorzystał znacznie sensowniej. Tutaj jego ćwiartka dłuży się jak miesiąc bez wypłaty. Emerson biorący się za granie i komponowanie muzyki klasycznej… „Brudny” Harry Callahan w takich wypadkach mówił, że należy znać swoje ograniczenia. Ale to niecałe dwadzieścia minut, można przetrwać. Na szczęście nadchodzi Greg Lake i jego pięć piosenek – pięć perełek. Piękniejszych piosenek nigdy wcześniej ani później już nie skomponował, przynajmniej na płytach ELP. A „Lucky Man”? „Still… You Turn Me on”? Hm… Na pewno nie gorsze, ale te z „Works” są tak ciepłe, pogodne i bardzo, bardzo romantyczne. Może na granicy przelukrowania, ale zawsze chwytają za serce. Nie ma wielu lepszych utworów, żeby rozmiękczyć serce swojej ewentualnej wybranki, albo żeby stworzyć odpowiedni nastrój.

I znowu pod górkę. Czyli Carl Palmer i jego kawałek plastiku – no to też nie bardzo wiem co taka muzyka robi na płycie ELP? Nie leży mi to i nie pasuje.

No i jest na szczęście jeszcze strona czwarta, zespołowa. Znajdują się na niej dwie dłuższe kompozycje – bardzo stylowe i bardzo efektowne. Przeróbka utworu Aarona Copelanda jest rewelacyjna, własna kompozycja „Pirates” również jest doskonała. A skrócona wersja „Fanfare for A Common Man” wydana na singlu została dużym przebojem.

 Gdyby zostawić tylko część Lake’a i zespołową, „Works” byłoby chyba najefektowniejszą i najładniejszą płytą ELP. Może nie najlepszą, bo to miano chyba „Tarkusowi” należy przyznać.

 Obecnie album jest znany jako „Works vol. I”, ponieważ z powodu koszmarnych kłopotów finansowych, zespół wydał kilka miesięcy później różne takie zmiotki i nazwał to „Works vol. II”. Oryginalnie, w 1977 roku album wyszedł pod tytułem „Works” – bez żadnego liczebnika.

 Bonusy z ostatniego wydania CD:
"Tank" (Live) 9:49
"The Enemy God Dances With The Black Spirits" 3:13
"Nutrocker" 4:18