ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Nine Inch Nails ─ The Slip w serwisie ArtRock.pl

Nine Inch Nails — The Slip

 
wydawnictwo: The Null Corporation 2008
 
1. 999,999 [1:25]
2. 1,000,000 [3:56]
3. letting you [3:49]
4. discipline [4:19]
5. echoplex [4:45]
6. head down [4:55]
7. lights in the sky [3:29]
8. corona radiata [7:33]
9. the four of us are dying [4:37]
10. demon seed [4:59]
 
Całkowity czas: 43:47
skład:
Trent Reznor; Josh Freese, Robin Finck, Alessandro Cortini
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,4
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,20
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,7

Łącznie 44, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
07.05.2008
(Gość)

Nine Inch Nails — The Slip

Coś w ostatnim czasie dzieje się z panem Reznorem. „With teeth” wyszło ładne trzy lata temu, a od tamtej pory poczęstował nas kolejnym „długograjem”, następnie remiksami do niego, całkiem niedawno projektem „ghosts” a tu znienacka pojawiła się niespodzianka. Podrzucił fanom podstępnie dwie nowe piosenki i przepowiadał, że będzie surprise dokładnie 5. maja...i był.

Jednak raczej niewielu przewidywało album, na dodatek dostępny za darmo do ściągnięcia.

„The slip”, bo tak nazywa się to niespodziewane dzieło, po krótkim i enigmatycznym wstępie bezpardonowo atakuje uszy słuchacza głośną perkusją i jeszcze głośniejszą, poszarpaną dawką dźwięków mających korzenie gdzieś w mocno przesterowanej gitarze. Nie ma lekko, Reznor nie łoił tak już ładny kawał czasu. A ten tytułowy milion odnosi się do mil, które czuje autor, a tymi samymi nakładającymi się głosami zdradza, że jednak nie czuje niczego i skacze z każdego dachu. Rozwinięcie podobnej energii jest w kompozycji numer trzy, jeszcze bardziej dociskającej zdezorientowanego słuchacza niemal punkowym feelingiem.

Wytchnienia nadchodzi z nieco imprezowym (i różnie przyjętym) „discipline”, gdzieś wykazujący pokrewieństwo z „only” sprzed trzech lat. To jeden z tych utworów Reznora z bardziej wesołej i tanecznej półki, pasującej do wiosenno-letniej atmosfery, ale przecież sam napisał: What in the hell am I saying? Take your fucking shirts off and dance!

Bardzo przyjemnie robi się przy „head down”, też zaczyna się od nieco pokrętnej perkusji i dziwnie (tym razem nieco wolniejszego) rozjechanego riffu. Może wokal nie jest zbyt imponujący, został nieco osunięty w tło, ale chyba należy już się do tego przyzwyczaić. I refren przynosi chwilę ukojenia, ten moment, w którym delikatnie zaśpiewuje, że to nie jego twarz, życie, niczego nie poznaje i to tylko sen. Łatwo w to uwierzyć. Druga część utworu to pewna niewyraźna kopia (jak najbardziej) muzyczna (też jak najbardziej jazgotu) odpowiadająca w zarysie wcześniejszej konstrukcji zwrotki i refrenu, czyli pewien schemat znany z „Year zero”.

„Lights in the sky” ze swoim smętnym pianinem i szepczącym głosem to najogólniej kolejna (raczej udana, chociaż z całkiem innym przekazem) wariacja wokół nieśmiertelnego „hurt”. I wraz z ostatnią nutą tego utworu otwiera się przed słuchaczem ambientowy, nieco matowy pejzaż zatytułowany „corona radiata”. Przez pierwsze prawie pięć mrocznych minut nie dzieje zbyt wiele, a ustępuje to miejsca chwili z samą przytłumioną perkusją, po której objawia się „zninowany” temat według dawnej szkoły; subtelne okolice „the fragile”. „The four of as are dying” to jeszcze jedno instrumentalne dzieło, z początku odrobinę rozmyte, chociaż potrafiące stopniować napięcie, co może sugerować eksplozję pod koniec. Nie ma to jednak miejsca, co nie jest wcale zarzutem, w końcu tak czy inaczej pozostaje to bardzo sprawnym utworem przyjemnie drażniącym właściwe nerwy, przygotowującym słuchacza do końcowego aktu.

„Demon seed” z początku odwołuje się do patentów z pierwszej części albumu. Połamany rytm, charakterystyczna gitara i do tego dodane jest stopniowanie napięcia. Jakby tego było mało, każda zwrotka wykonana inaczej: deklamacja, szept, krzyk, niektóre przekształcone komputerowo, fragmenty oszczędne w środki, nakładanie wielu dźwięków, wyciszenie, rozmycie „instrumentu prowadzącego”, powrót ze zdwojoną siłą...

Gwałtowny, niespodziewany koniec.

now i know

what this is all about
now i know
exactly what i want

I tak siedziałem nad kartką zapisując sobie oceny poszczególnych utworów, jeszcze oszołomiony tą wiadomością i już w połowie albumu olśniło mnie, jaką notę chcę wystawić. Jeszcze tylko na wszelki wypadek podliczyłem średnią i wszystko się zgadza. Przeglądam te zdania, myślę o tym, że z pełną świadomością pominąłem w recenzji piąty utwór, do którego mam najbardziej mieszany stosunek, ale to w niczym nie szkodzi. Nie jest z pewnością zły, po prostu mam z nim takie małe perturbacje, nie wszystko musi mnie zachwycić od razu, można mu jeszcze trochę czasu dać.

Cóż, wielki szacunek dla Reznora za ten pomysł, za energię i szczerość, za to jak traktuje fanów, w ogóle za 20 lat istnienia Nine Inch Nails.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.