To początek takiego niewielkiego remanentu za 2005 rok. Odrobiłem całą pańszczyznę dla Naczelnego , mam trochę wolnego czasu i mocy przerobowych, żeby wspomnieć o kilku płytach , które jakoś nam umknęły, a szkoda.
Na nową płytę Nine Inch Nails z nowym premierowym materiałem musieliśmy czekać 6 lat. Ale po takim dziele jak „Fragile”, trudno było Reznorowi zabrać się do pisania nowych piosenek. Jedna zabrał się i efekt się znalazł na „With Teeth”. I wyszło mu tak , że jest to najsłabsze dzieło NIN. To jest płyta, z taką muzyką, jak sobie mały Jasiu wyobraża muzykę NIN. Debiutancka „Pretty Hate Machine” była w swoich czasach, czyli w 1989 roku, rzeczą pionierską, kilka lat późniejsza „Broken” (laureatka Grammy dla najlepszej płyty metalowej AD 1992) to było 34 minuty skondensowanej wściekłości, ubranej w taką formę, że urywało łeb razem z dupą (miałem zakaz słuchania tego w domu przy osobach trzecich). „The Downward Spiral” to muzyczna suma wszystkich frustracji Reznora, równie niesamowita w formie, jak i w treści. A „Fragile” to dzieło wielkie. Gdzie jazgot industrialnego metalu przechodzi w gabrielowski liryzm (i z powrotem) w sposób ocierający się o geniusz.
To więc jak przy takich dziełach ma się prezentować „With Teeth”? W pewnym wieku, chociaż to nie dotyczy wszystkich, człowiek staje się nieco spokojniejszy na duszy. Czasy poszukiwań, burz, niepokojów emocjonalnych powoli przemijają. Zaczyna się wiedzieć czego się chce. Czy w przypadku Trenta Reznora tak jest? Jego muzyka wskazuje , że chyba tak. Bo „With Teeth” jest właśnie taka. Solidna, przewidywalna. Bez szaleństw, ale stylowa . Nie dorównuje poprzedniczkom, ale te 8 gwiazdek to wcale nie pomyłka. Reznor nawet w nieco słabszej formie to klasa sama w sobie.
Poprzednie dwie płyty – „Fragile i „The Dawnward Spiral” stanowiły muzycznie (i nie tylko), pewnego rodzaju całość. „With Teeth” to w przeciwieństwie do nich zbiór różnych piosenek. Bardzo różnych. Typowo reznorowską rzeźnię mamy tylko w jednym utworze – „You Know What You Are?”. Dopiero słuchając tej płyty dotarło do mnie, że kolega Reznor ma głos z czarnym nalotem i w „All The Love in The World” brzmi jak Terence Trent d’Arby. Zresztą to jeden z lepszych utworów na tej płycie, pozornie spokojny, wyciszony, ale kiedy zarzężą charakterystyczne gitary, wcale to nie dziwi, bo tego można było się spodziewać. „The Collector” i „The Hand That Feeds” to zwrot ku znacznie prostszej muzyce – „The Hand That Feeds” to omalże disco, a pierwsze 100 sekund „Only” może kojarzyć się nawet z funky w stylu Jamiroquai. Za to kilka utworów kończących płytę przypomina nastrojem najdelikatniejsze momenty z „Fragile”.
Nawet jeśli to jest najgorsza płyta NIN, to nic, bo oprócz dzieł epokowych, wspaniałych i przełomowych, nie grzech nagrać coś po prostu bardzo dobrego.