John Zorn jest geniuszem. Z braku lepszych słów na rozpoczęcie recenzji zaczynam od tego zdania, zwrotu czy wręcz hasła, pod którym warto się podpisać. Ktoś, kto nawet nie słyszał tego nazwiska, nie może bezrefleksyjnie uważać się za znawcę muzyki współczesnej czy w ogóle. Co się za nim kryje? Naked City, Painkiller, Masada (też wszystkie jej odmiany), Cobra, Music Romance Series, Hemophiliac i znacznie więcej. Również takie solowe płyty jak: „Locus solus” (1983), „Spillane” (1987), „Kristalnacht” (1993), „Bar kokhba” (1996), „Xu feng” (2000)... Nie wiadomo co wymieniać.
The Moonchild Trio (co raczej nie jest oficjalną nazwą, projekt ten też pojawia się po prostu jako Moonchild) jest nowym tworem głównego bohatera tego tekstu. Do współpracy zaprosił on swoich bliskich przyjaciół i wieloletnich współpracowników; pojawiają się tu więc Mike Patton (gwoli przypomnienia Mr Bungle, Faith No More, Fantomas itd.), Trevor Dunn (Mr Bungle, Fantomas) i Joey Baron (Naked City, Masada, Barondown). Tak misternie skonstruowane trio w rękach Zorna zaprasza słuchacza na wyjątkowo nietypową muzyczną podróż...
Co tu mamy? Agresję – „Hellfire”. Okultyzm – „Ghosts Of Thelema”. Chaos – „Abraxas”. Opętanie – „Possession”. Szaleństwo – „Caligula”. Tajemnicę - „616”. Piekło – “Equinox”. Mrok – „Moonchild”. Grzech – „Le Part Maudit”. Magia – „The Summoning”. Zagrożenie – „Sorceress”.
Trzeba przyznać, że połączenie basu (dziwnie brzmiącego miejscami, ale basu), perkusji (brawa dla Barona, jak zresztą zawsze) i pokrętnych pokrzykiwań Pattona, sprawia razem bardzo przyjemne wrażenie. Jest to produkt, którym mogą się delektować wyznawcy Zorna (jego mroczniejszego oblicza), ludzie szukający eksperymentów dźwiękowych, różnych ciekawostek i w końcu fani szeroko pojętej muzyki metalowej. Zwłaszcza ciekawa reakcja może być tych ostatnich, w końcu jest tu ten przysłowiowy „szatan”, ciężar, nienawiść, cokolwiek, lecz nie ma konkretnych tekstów, a przede wszystkim nie ma gitar. Ha! Zresztą nie od dziś wiadomo, że gitary nie są już potrzebne do tego typu muzyki; też na polskiej arenie parę zespołów udowadnia to od jakiegoś czasu (np. Sui Generis Umbra czy Profanum).
Ten album posiada wszystko to, co dobra płyta alternatywna powinna mieć (może i bez klasycznych przebojów, ale wewnętrznie bardzo zrównoważona), a nawet więcej. Coś pozornie karkołomnego i trudnego do zrealizowania Zorn potrafił podać w przystępnej formie niemal dla każdego otwartego (czy rozchylonego odrobinę) umysłu.