ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Queen Adreena ─ The Butcher And The Butterfly w serwisie ArtRock.pl

Queen Adreena — The Butcher And The Butterfly

 
wydawnictwo: One Little Indian 2005
 
1. suck [3:19]
2. medicine jar [3:48]
3. asceding stars [3:21]
4. join the dots [4:22]
5. pull me under [4:23]
6. racing towards the sun [2:43]
7. wolverines [4:26]
8. birdnest hair [3:55]
9. princess carwash [3:58]
10. in red [3:20]
11. fm doll [3:19]
12. blackspring rising [3:38]
13. childproof [3:37]
14. princess carwash (slight reply) [4:09]
15. cold light of day [3:04]
16. the butcher and the butterfly [3:51]
 
Całkowity czas: 60:20
skład:
katie jane garside – vocals; crispin gray – guitar; melanie garside – bass; pete howard – drums.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,1
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,0

Łącznie 5, ocena: Album jakich wiele, poprawny.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
11.01.2008
(Gość)

Queen Adreena — The Butcher And The Butterfly

Ta płyta chyba musiała zaskoczyć wszystkich, nawet najwierniejszych fanów, którzy po jej pierwszym przesłuchaniu mogli czuć zdziwienie, niepewność lub niepokój. I wszystkie te uczucia byłyby uzasadnione, bo Queen Adreena z pewnością nie chciało tym albumem rozpieścić swoich słuchaczy.
Dostajemy godzinę muzyki, ale za to jakiej muzyki?

[Warto w tej chwili przyjrzeć się zmianie jaka zaszła w składzie, na basie pojawiła się znana skądinąd Melanie Garside, prywatnie siostra wokalistki, a udzielająca się w takich projektach jak Husky czy swego czasu Mediæval Bæbes lub też rozpoznawalna z różnych odsłon kariery solowej. Jej obecność na takim albumie jest tym bardziej zaskakująca...]

Jest agresywnie, ascetycznie, banalnie, brudno, brutalnie, chaotycznie, ciężko, duszno, energicznie, erotycznie, głośno, intensywnie, irytująco, kakofonicznie, krzykliwie, perwersyjnie, prosto, siarczyście, sucho, surowo, topornie, twardo, wulgarnie...
(Kolejność alfabetyczna, chyba.)
 
O dziwo wśród tych wszystkich określeń gdzieś też powinno znaleźć się „melodyjnie”. Bo właśnie taki jest ten album. Czterech muzyków: gitara, bas, perkusja i wokal i żadnej interwencji z zewnątrz, zupełnie jakby chcieli odkurzyć coś na kształt korzeni rocka.
Też nieco inne podejście prezentuje na tej produkcji Crispin, gitara w niektórych piosenkach wydaje się być niemal dodatkiem, nie pełni pierwszorzędnej roli, nie jest już tak wyrazista jak kiedyś, a niekiedy nawet sprawia wrażenie, że rozmienia się na drobne... Duch połamanego grania Crispina Graya gdzieś tam jest, pulsuje podskórnie w paru piosenkach, ale...to już tylko duch.
Za to sekcja rytmiczna pracuje aż miło.
 
Największym problemem tego albumu jest zdecydowanie jego czas, tyle piosenek, nawet jeśli różnorodnych i w sumie ciekawych, ale wyprodukowanych w taki sposób może nużyć i męczyć. Dlatego też mam wrażenie, że płyta jako całość broni się raczej średnio, natomiast poszczególne piosenki wraz ze swoimi melodiami zapadają w pamięć po pewnym czasie i z przyjemnością się do nich wraca. Takimi utworami bez wątpienia są otwierający album „suck” i równie mroczny „wolverines” albo zbudowanymi i zdefiniowanymi na basie „medicine jar” oraz „join the dots”. Zaskoczeniem dla wszystkich mogło też być nad wyraz proste i w jakiś sposób bezpośrednie „fm doll” oraz „racing towards the sun” zdradzające pewne zrozumiałe inklinacje wobec Daisy Chainsaw.
Przy takiej dawce ciężkiej muzyki musiało też trafić parę przystanków dla znękanego słuchacza i takimi są właśnie „birdnest hair”, „childproof” i „cold light of day”. O dwóch pierwszych wymienionych nie jestem w stanie powiedzieć wiele dobrego, jedynie gitara akustyczna i szepczący wokal pani Garside z country pobrzmiewającym gdzieś w całokształcie. Trzecia zaś propozycja to odmienna historia kojarząca się raczej z solowymi dokonaniami wokalistki.
 
Reasumując nie jest to na pewno płyta zła ani przeciętna, jednak sposób w jaki zespół daje nam do dyspozycji te kompozycje, sprawia, że wymaga ona od odbiorcy trochę czasu i zaangażowania. W innym wypadku pozostanie błędne wrażenie około godziny głośnej i hałaśliwej muzyki, z której niewiele może wynikać.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.