“USBM Warning:
Consuming or spreading this metarial may be deemed subversive by the United States Bureau of Morality. If You or someone you know has engaged in subversive acts or thoughts, call: 1-866-445-6580
BE A PATRIOT – BE AN INFORMER!”
Iona – ziew, Within Temptation – brzydal, Marillion – długi ziew. Type O’Negative, Threshold – oj tymi płytami tłumów nie porwą. Porcupine Tree, Dream Theater, Riverside ? – to ja poproszę o inny zestaw pytań. Nine Inch Nails – “Year Zero” – no! Nareszcie jakiś poważny zespół nagrał coś na miarę swoich możliwości.
Szybko . Zaledwie dwa lata od poprzedniej. To chyba pierwszy raz w karierze tak krótka przerwa między dwoma albumami. “With Teeth” była to płyta dobra, ale... oczywista. Coś w rodzaju NIN dla początkujących. Ale gdybym powiedział, że mnie coś na nowej płycie zaskoczyło to bym się też minął z prawdą. NIN już takie rzeczy wcześniej wyprawiało, że zaskoczyć mnie zbytnio nie mogą. Chyba, że in minus, ale tak to nie chcę. ”Year Zero” zawiera wszystko to , czego możemy się po nich spodziewać . Cały asortyment wypróbowanych patentów wymyślonych przez Reznora, który zawsze lubił operować kontrastami. Diametralnie zmienić klimat utworu w ciągu zaledwie kilku sekund. Między wrzaskiem a szeptem , cisza i jazgot, delikatne klawisze i sfuzzowana na maksa gitara. Albo doprawienie nawet bardzo spokojnych fragmentów dziwnymi, niepokojącymi dźwiękami, powodującymi, że czujemy, że coś tam pod spodem się kotłuje i może eksplodować. Do tego cały arsenał elektronicznych świstów, rzęchów, zgrzytów i temu podobnych efektów dźwiękowych, wystawiających uszy i psychikę słuchacza na próbę. A tym razem bywa naprawdę ciężko, bo Reznor nie zamierza nas oszczędzać. Ten album ma dwa oblicza. Najpierw jest kilka utworów, które nie mogę uznać za zbyt udane. O ile pierwsze dwa, czyli w sumie jeden mogą być, to przez te następne kilkanaście minut miałem wrażenie, że Reznor dołączył do grupy wykonawców, którzy w pocie czoła tworzą swoje, kolejne, pozbawione jaj i ducha, dzieła. Ale spokojnie, autobus minął Tyrawę Wołoską, zaczął z mozołem pokonywać serpentyny na Górach Słonnych i zaczął się szósty na płycie “Me, I’m Not”, potem “Capital G”. Jest duch i są jaja – na szczęście do końca płyty. Można też “Year Zero” podzielić na inne dwie części – pierwszą, bardziej rockową i drugą, gdzie Reznor zapędza się na tereny elektroniki, nawet jak dla niego niezbyt typowej. Słychać dźwięki dosyć awangardowe i niezbyt przyjemne, niepokojące. Ale nie tylko. Znowu, jak na poprzednich płytach NIN ostatnie utwory na płycie są delikatne i bardzo piękne – “Sum Zero” – kolejna, nastrojowa perełka w kolekcji Trenta.
Cytat na początku recenzji nie jest przypadkowy – znalazł się na tylnej stronie okładki. I jak najbardziej powiązany jest z treścią płyty. “Year Zero” to koncept-album – dystopia rozgrywająca się w Stanach zjednoczonych AD 2022 – w Stanach mocno doświadczonych przez terroryzm, w Stanach rządzonych przez chrześcijańskich fundamentalistów – One Nation Under God – to dewiza umieszczona w godle Federalnego Biura Moralności. Oj zdecydowanie nie jest to przyszłość świetlana, a Reznor nie ukrywa inspiracji obecną sytuacja społeczno polityczną w swoim kraju. Spokojnie, za rok wybory, republikanie dostana po uszach i wszystko wróci do normy (?). Ci Amerykanie to jednak spokojny naród – wytrzymali (-ują) rządy Dablju Busha prawie osiem lat. U nas IV RP pogoniono po raptem dwóch latach (dys)funkcjonowania. I tym optymistycznym akcentem pragnąłbym zakończyć.