ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Queen Adreena ─ Live At The ICA w serwisie ArtRock.pl

Queen Adreena — Live At The ICA

 
wydawnictwo: One Little Indian 2005
 
1. medicine jar [3:53]
2. in red [3:34]
3. join the dots [4:41]
4. cold fish [2:23]
5. pull me under [5:15]
6. wolverines [4:43]
7. fuck me doll [3:33]
8. princess carwash [4:09]
9. birdnest hair [3:58]
10. asceding stars [4:02]
11. pretty like drugs [3:57]
12. razorblade sky [5:08]
13. suck [4:07]
14. pretty polly [7:24]
 
Całkowity czas: 60:53
skład:
katie jane garside – vocals; crispin gray – guitar; melanie garside – bass; pete howard – drums.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 4 Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
11.01.2008
(Gość)

Queen Adreena — Live At The ICA

Erupcja niepoczytalnej energii, kobieta dziwnie i skąpo ubrana szalejąca na scenie, tarzająca i czołgająca się, skacząca, siedząca wyzywająco lub niekiedy tańcząca na krześle... Picie wina, publiczność trzymająca lub nawet obmacująca wokalistkę, wokalistkę, która ubarwia sobie czasem wydawanie z siebie złowrogich odgłosów bijąc gitarzystę. Policzkowanie, trzymanie za włosy (wyrywanie?), duszenie, popychanie, ciosy zadawane odruchowo, na ślepo, wpadanie na biednego kolegę z zespołu i przewracanie się z nim na wzmacniacz, co odbija się na muzyce, lecz nikomu nie wydaje się to przeszkadzać. I ten instrumentalista o specyficznej urodzie, skoncentrowany całkowicie na graniu (na, jak sam to przyznał, tanich gitarach, które podczas koncertu się rozstrajają), ignorujący zaczepki wokalistki lub niekiedy odpowiadający na nie nerwowym gestem i poprawianiem mikrofonu, który też od czasu do czasu ląduje na ziemi podczas tych wojennych zabaw. Mniejsza już o osobę na basie, to się często zmieniało, lecz na perkusji niezmiennie najpotężniejszy (fizycznie) człowiek zespołu, duży, z wyglądu nieprzyjemny, w okularach przeciwsłonecznych, żujący gumę, sprawiający wrażenie znudzone i obojętnego na to, co się dzieje na scenie.
 
Na tym koncertowym wydawnictwie, niestety, nawet w połowie nie udaje się zespołowi odtworzyć tej magii, którą potrafią wykrzesać z siebie podczas grania, która sprawia, że widz nie potrafi oderwać wzroku od wydarzeń rozgrywanych na scenie, jednocześnie wychwytując każdy dźwięk.
 
Queen Adreena jako danie koncertowe zaoferowała dziesięć piosenek z ostatniej płyty i po dwie z dwóch pozostałych. Już tutaj szkoda, bo setlistę mogli skonstruować o wiele ciekawszą i mającą w sobie większy potencjał do występów.
Znaczna część piosenek właściwie nie różni się od wersji zaoferowanych na płytach, może niekiedy jest szybciej, bardziej chaotycznie, pojawia się jakieś sprzężenie, dodatkowe nuty, przed rozpoczęciem piosenki wokalistka czasem uraczy publiczność paroma bełkotliwymi słowami, ale nie robi to na słuchaczu większego wrażenia i z czasem nuży. Coś się zgubiło, coś nie wyszło, wydaje się blade, szare, przeciętne aż do bólu, a piosenki męczone z obowiązku.
 
Mam wrażenie, że zespół jakby budził się do życia dopiero po nudnym i oleistym „birdnest hair”. Przyzwoite „asceding star” (o wiele ciekawsze było w wersji, którą grali na koncertach przed wydaniem „the butcher and the butterfly”, ale to już nieważne, pozostaje żal) przechodzący w „pretty like drugs” (zagrane trochę mechanicznie), wnoszący sobą nową jakość „razorblade sky” (te sprzężenia, ogólny chaos pod koniec, z których wydobywa się kolejny utwór – ), „suck” zagrany całkiem sprawnie i po chwili przerwy deserowe, przyjemne „pretty polly”.
To jednak trochę za mało. A może tak właśnie powinien ten koncert się zacząć?
 
Powstawały lepsze i na pewno też gorsze „koncertówki”, ale od takiego zespołu można było spodziewać się z pewnością czegoś więcej. Nie mam więc złudzeń, że płyta ta głównie jest skierowana do fanów Queen Adreena i niezbyt skutecznie sobą umila czas w oczekiwaniu na kolejne, studyjne wydawnictwo.
 
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.