Strip me down and bare my soul,
Cut my heart out,
Eat me whole,
Taunt and bait me, invalidate me.
I im głębiej w album tym mniej przyjemnie, pogrążamy się w otchłani świata kreowanego przez charakterystyczną gitarę Crispina Graya i charyzmatyczną wokalistkę Katie Jane Garside. Na wstępie jakby nie mogła się już zdecydować czy chce recytować tekst, wyszeptać go lub wyjęczeć, w końcu krzyczy i zaraz potem drżącym, zalęknionym głosem zdradza nam, że „zimną rybę” ma na swoim „małym talerzyku”. Głos pani Garside, jej możliwości, różnorodność pomysłów, to wszystko, co wydobywa z siebie ta w sumie wątła kobieta, zachwyca, zaskakuje, przeraża lub też mogłoby spokojnie zawstydzić inne wokalistki albo też niejednego wokalistę swoją siłą. Nie ma w tym przesady, może jeszcze na tym albumie nie rozwija przed słuchaczem pełnego wachlarza swojego talentu, lecz nie pozostawia żadnego złudzenia, że ten zespół bez niej nie mógłby istnieć. Hipnotyzuje, wciąga i w końcu pożera będąc jednocześnie agresywną, odpychającą, tajemniczą, oniryczną, schizofreniczną i słodką jak niewinne dziecko.
Drugim silnikiem zespołu jest gitara. Głośna, agresywna, brudna, bezkompromisowa, zadziorna, pojawia się niekiedy równie szybko jak znika i ustępuje niekiedy miejsca delikatniejszym melodiom. Oryginalne i połamane riffy wychodzące spod palców Crispina Graya, ogólne wrażenie rozstrojenia wbrew pozorom zachwyca. Już w utworze otwierającym płytę atakuje bezlitośnie, wybija się na pierwszy plan, brnie szybko do przodu nie zatrzymując się specjalnie na jakiejkolwiek stacji, przytłacza sobą resztę i koresponduje z wokalem tworząc podejrzaną i kuszącą harmonię. Zaś w kolejnym utworze („soda dreamer”) nie ustępując na krok wchodzi we wpadającą w ucho delikatną melodię i wydaje się ją cudownie uzupełniać, nie próbując jej ani zdominować, ani wbrew pozorom rozbić.
(Jeżeli gitary na „nevermind” zostały określone jako piła tarczowa oprawiona w bursztyn, to zachodzę w głowę jak równie trafnie dałoby się określić te...)
I've been a bad girl and I kissed the witches,
I dance naked with animals I've seen more than you,
ever dreamed possible.
Słysząc te słowa aż chce się na chwilę zatrzymać i pomyśleć nad tym, jacy ludzie znajdują się w zespole. Żart? Kreacja artystyczna? Wynurzenia psychicznie niezrównoważonej kobiety? Biorąc pod uwagę dotychczasową karierę, wywiady i zachowanie sceniczne niestety, ale chyba te dwie ostatnie propozycje. Patrząc na zdjęcia wokalistki na płycie oraz Crispina w stroju arlekina, nie ma wątpliwości, że ci pogrobowcy kultowego już Daisy Chainsaw nadal chcą być uważani za ekscentrycznych lub nienormalnych.
Ad rem, wracając do płyty... Kompozycje na niej się znajdujące są różnorodne, interesujące, wciągają słuchacza, a mimo to odnieść można wrażenie pewnego podzielenia płyty na dwie części; mianowicie pierwsza połowa jest zdecydowanie bardziej spójna, a utwory wydają się być bogatsze w różne karkołomne koncepcje czy muzyczne rozwiązania z „przeszkadzajkami” (nawet dwie solówki na dzwoneczkach, po sobie w „soda dreamer” i zbudowanym wokół monotonnej perkusji „i adore you”, cała utwór właściwie zbudowany wokół werbla). Reszta zaś, gdzieś od spokojnego i leniwego „madraykin” przedstawia konsekwentnie znaną już koncepcję przetasowania szybkich utworów z wolnymi (nie będącymi zapychaczami, jedynie przyjemną chwilą na złapanie oddechu).
You walk all over anyone who dares to be a friend,
Scream and yell because you deem them unenlightened men,
High upon your horse you preach, preach and preach and preach,
Love thy fellow humans all the filthy little creeps.
Na szczególną uwagę zasługują dwie kompozycje: „X-ing off the days” i „are the songs my disease?”. Pierwsza z nich znana była już wcześniej jako kompozycja zespołu Dizzy Q Viper (de facto zespołu, w którym Crispin Gray grał i śpiewał). Różnice polegają na jej skróceniu, ograniczeniu gitar do wciągającego i jednego z najlepszych riffów w twórczości tego gitarzysty i dodaniu jej przysłowiowego kopa. A i jeszcze w wersji Queen Adreena coś pięknego dzieje się pod koniec tej piosenki, kiedy sekcja rytmiczna brnie do przodu, wokalistka krzyczy bez większego ładu i składu, a w końcu gitara w tle ogranicza się jedynie do sprzężeń i mamy już kakofonię zupełną, gdy panowie dobierają się do mikrofonów. Natomiast druga z tych kompozycji zaskakuje klarownością i sposobem w jaki podaje to co najlepsze patenty, które pojawiły się na tej płycie. Nieco wolniej, wokal sam ze sekcją rytmiczną, ustępujący co jakiś czas gitarze, kiedy wreszcie gdzieś nieco po połowie piosenki następuje krótkie wyciszenie a po nim już eksplozja dźwięków
I used to know this wretched girl,
I made her open for me,
I took her heart,
And I kissed it clean,
But she still kicks against me.
Kompozycja „weeds” zamykająca płytę już nic nowego do niej nie wnosi, jest to dość proste “plumkanie” na gitarze akustycznej i szepczący wokal. Znacznie lepiej prezentuje się utwór bonusowy („pray for me”), który znalazł się na japońskiej wersji tego wydawnictwa.
Podsumowując cały album jest to trzynaście różnorodnych kompozycji, trudnych właściwie do porównania z czymkolwiek innym, nawet mając na uwadze, że korzeni tego zespołu należy szukać gdzieś w „rewolucji” muzycznej pierwszej połowy lat 90. Album rozciągający się między ciężkim gitarowym uderzeniem („cold fish”, „friday`s child”), bardziej stonowanymi utworami mającymi nawet w sobie coś z własnej interpretacji bluesa („madraykin” czy „sleep walking”), prawie ambientowych („yesterday`s hymn”) czy psychodelicznych („yemaya”) wstawkach a klasyczną już w sumie perełką w postaci „pretty polly” podanej w przyjemnej dla ucha i duszy wersji.