ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Killing Joke ─ Down by the river  w serwisie ArtRock.pl

Killing Joke — Down by the river

 
wydawnictwo: Killing Joke Records 2012
 
CD1:
1. Unspeakable (4:42)
2. Love like blood (6:11)
3. Change (4:06)
4. War dance (3:50)
5. Communion (5:33)
6. Bloodsport (3:47)
7. European Super State (4:50)
8. This world hell (5:10)
9. Fall of because (3:54)
10 Ghosts of Ladbroke Grove (6:04)

CD2:
1. Madness (5:55)
2. Requiem (3:15)
3. Primitive (3:33)
4. The Great Cull (5:50)
5. Asteroid (2:51)
6. Depth Charge (4:11)
7. The Wait (3:52)
 
Całkowity czas: 93:00
skład:
Jaz Coleman – vocal
Geordie Walker – guitar, production
Martin Youth Glover – bass guitar
Big Paul Ferguson – drums
Guest:
Reza Udhin – keyboards
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 1, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
08.06.2021
(Gość)

Killing Joke — Down by the river

W Nowy Rok 2012 Killing Joke znów przypomniał o sobie fantastycznym materiałem koncertowym. Okoliczności wskazują, iż ukazał się zdecydowanie nie bez powodu.

Gdy 20 października 2007 roku na zawał serca zmarł Paul Raven, z którym wówczas znów zespół występował (od lat wraz z Martinem Gloverem pełnili tę funkcję w pewnym sensie naprzemiennie), przyszłość formacji stanęła pod znakiem zapytania. Podczas pogrzebu Ravena wszyscy członkowie oryginalnego składu spotkali się i według ich przekazu podjęli wtedy decyzję o ponownym zjednoczeniu. Już kilka miesięcy później założyli własną wytwórnię o nazwie Killing Joke Records, której nakładem wydali EP-kę ­Duende. The Spanish Sessions. Zawierała same znane utwory zespołu, jednak w nowych (niesamowicie udanych) aranżacjach i nagranych na setkę w domowym studiu Glovera w Hiszpanii. Miał to być sygnał, że Killing Joke rzeczywiście nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i dalszych działań należy się spodziewać niebawem. Tak też się stało, ponieważ 11 września 2008 roku w Tokio ruszyła trasa koncertowa, a w 2010 roku ukazał się bardzo dobry album Absolute dissent, który zawierał pierwszy od czasów Revelations z 1982, zupełnie premierowy materiał nagrany w składzie: Jaz Coleman, Kevin „Geordie” Walker, Paul „Big Paul” Ferguson i Martin „Youth” Glover. Jakość tej płyty tylko potwierdza, że w składzie znowu zaiskrzyło, choć tego udowadniać nie trzeba było, ponieważ wszystkie dotychczasowe działania członków były na naprawdę wysokim poziomie. No dobrze – EP-ka, trasa, płyta, więc… pora na kolejną trasę, by świeżutki materiał wypromować i wypróbować na żywo. Pełnej entuzjazmu ekipie Colemana nie trzeba było dwa razy powtarzać i szybko wyjechali w teren. 1 kwietnia 2011 z gościnnie obsługującym klawisze Rezą Udhinem zagrali koncert w ramach Royal Festival Hall w Londynie, czego efektem jest pierwsza od 2005 roku płyta koncertowa z nowymi utworami grupy.

Down by the river w momencie wydania był bardzo świadomym poddaniem się do oceny słuchaczy. Koncertówka wypuszczona w takich okolicznościach, nie posiadająca żadnych dogrywek studyjnych (co dziś w przemyśle fonograficznym dzieje się nagminnie), miała być sprawdzianem dla zespołu, czy na żywo nadal wypada przekonująco. Jak słychać, wypada nie tyle przekonująco, co… po prostu rewelacyjnie.

Od razu należy zaznaczyć, że ze względu na zawartość nie powinno się Down by the river porównywać z Let us pray! XXV Gathering z 2005 roku, ponieważ na płytach zagrały dwa różne składy. Pozwolę sobie zauważyć jedynie jedną różnicę wydawniczą, bowiem Let us pray! zawiera dwa wycięte utwory (Whiteout i Complications) w wersji na CD, przy czym DVD (z podtytułem The band that prays together… stands together) posiada pełny materiał, a omawiany w niniejszej recenzji album ma wycięty jeden utwór (Fall of because) właśnie na DVD, przy czym CD obejmuje pełny set.

Wspaniała, niepokojąco ironiczna okładka z typowym dla grupy motywem clowna skrywa trochę ponadgodzinny set złożony z klasyków Killing Joke z różnych okresów działalności i pięciu utworów z Absolute dissent. I to jest zdecydowanie największy plus całego wydawnictwa. Zespół pokazał, że materiał premierowy wypada doskonale, a nawet równie dobrze, co stare numery. Różnica w poziomie wykonania jest praktycznie niezauważalna, całość wypada jednakowo wyśmienicie. Mimo to nowości rozmieszczone są bardzo blisko siebie. Singlowy European Super State¸ będący chyba najbardziej nietypowym utworem formacji w „nowożytnej” karierze, jest pierwszą cząstką nowości na tej płycie i wypada nawet zgrabnie. Uwypuklenie gitary sprawiło, że nie stanowi wyraźnego odstępstwa od całości koncertu. Zaraz później atakuje nas wściekły This world hell, po którym następuje przerwa na klasykę w postaci plemiennego Fall of because w bardzo pierwotnej, niezmienionej z What’s THIS for…! aranżacji. Ghosts of Ladbroke Grove wykonany z dużą dramaturgią w głosie Colemana i szeptach Fergusona, lekko funkującym basem Glovera i przestrzennymi klawiszami stanowi najbardziej wyciszający moment koncertu i jako nowy utwór staje się zapowiedzią eksplorowania bardziej nastrojowych brzmień na przyszłych albumach. Wśród kawałków z ostatniego longplay’a niedługo później słyszymy The Great Cull ze słowami Codex Alimentarius zmienionymi na the great cull is coming. Mechaniczny jazgot gitary Walkera sięga tu jednego z apogeów, które na płycie możemy usłyszeć. Jaz Coleman radzi tu sobie ze swoim charakterystycznym półgrowlem zaskakująco dobrze, ale o tym jeszcze w paru miejscach usłyszymy. Ostatnim fragmentem z Absolute dissent jest Depthcharge, który w wersji studyjnej zawarł w sobie tyle mocy wokalnej, że sam jego widok na liście może napawać obawą, czy niemłody już Coleman poradzi sobie z tym zadaniem. I poradził sobie w sposób spektakularny. Słychać, że kondycja oddechowa wcale go nie zawodzi, bo mieści się nawet w najciaśniejszych głosowych przestrzeniach. Na przykład, gdy z pełną mocą skanduje plemienne Kali, Kali, Kali!.

Co do głównej osi występu – utwory nagrane na nowo na Duende wykonane tu zostały właśnie według znanych stamtąd industrialnych aranżacji, jak np. The Wait, Eighties, Requiem, Wardance czy skrócone nieco i kończące całość Pandemonium. Ale nie wszystkie kawałki z hiszpańskiej sesji można usłyszeć w tamtejszych aranżacjach. Wyjątek stanowi największy komercyjny „przebój”, jakim jest Love like blood. Zagrano go po staremu, a „Youth” poradził sobie z walcowatym brzmieniem basu, na którym oryginalnie grał zmarły Raven. Ba! Glover z basem wyczynia tu prawdziwe cuda, czego przykładem niech będzie Madness, w którym bas brzmi jak deszcz żelaznych kul rozbijających się o twardą blachę. Ta wersja jest absolutnie najlepszą, jaką kiedykolwiek słyszałem. Zachwyt potęguje moc w refrenicznej chrypie Jaza i nagranym skandowaniem przez publiczność this is maaadneeess!. Bębny Fergusona (który także skanduje i zawodzi) brzmią tu mocniej niż na What’s THIS for…!, a gitara „Geordiego” paradoksalnie bardziej żywiołowo (choć przez cały koncert, z wyjątkiem Ghosts of Ladbroke Grove, zachowuje swoje charakterystyczne zdehumanizowane brzmienie). Aranżacja Pssyche jest jak żywcem wyjęta z sesji dla Johna Peela z 1981. To też ciekawy smaczek. Obowiązki drugiego wokalisty po latach znów pełni tu Ferguson. Tradycyjnie monumentalnie wypada Communion, a Unspeakable w bardziej niespokojnym, neurotyczno-hipnotycznym wydaniu sprawdza się genialnie jako koncertowy otwieracz. Więcej tu klawiszowych efektów, wpływających na aurę tajemniczości. Warto wspomnieć też o Change, ponieważ policyjne sample użyte podczas występu mocno nawiązują do pamiętnego koncertu grupy podczas festwalu w Phoenix dokładnie 17 lutego 1994. Gitara Walkera brzmi tutaj nie tyle monumentalnie, co miażdżąco. Spontaniczne sprzężenia przypominają dźwiękiem skały kruszące się pod ciężarem gąsienic gargantuicznego czołgu… Ale prawdziwe trzęsienie ziemi, istne katharsis zaczyna się wraz z łomotem bębnów i rykiem Colemana, zwiastujących rozpoczęcie Asteroid. Wokal Jaza nie załamuje się tu ani na moment, a swoją mocą i jaskiniowym pogłosem mógłby wywołać prawdziwe tsunami. W tak szybkiej wersji tego utworu jeszcze nigdy nie słyszałem, ale to mocno wypada na plus. Nie wiem, jak opisać to inaczej, niż: zwiastun końca świata, wyrafinowana sieczka, wybuch muzycznego reaktora jądrowego. Najbardziej energetyczny punkt koncertu obok następnego w setliście, wspomnianego Depthcharge.

Czy można wskazać jakieś minusy? Właściwie to nie. Momentami załamujący się głos Jaza dodaje naturalności i wiarygodności całemu materiałowi. Ciężko traktować to jako wadę całości. Tym bardziej, że aktywność koncertowa zespołu, a tym samym aktywność wokalna Colemana przez poprzednie dekady są niemal legendarne, a przecież i materiał jest bardzo wymagający. Są też chwile, gdy nawiązuje on kontakt z publicznością, składa życzenia urodzinowe Paulowi, który wraz z Jazem dziękuje fanom zaraz po Pssyche. Bez tego płyta byłaby wybrakowana. Wszystko powyższe udowadnia, że zespołowi nadal zależy na autentyczności i bynajmniej nie jest to dla niego wysiłek. Pochwała należy się też Rezie Udhinowi, stojącemu przy samplach i instrumentach klawiszowych. Poradził sobie z powierzonym mu zadaniem bez żadnych zarzutów. Jedyne, czego może brakować, to kilku utworów z wczesnych singli i płyt Revelations, Killing Joke (z 2003 roku) oraz Hosannas from the basements of hell. Mimo to jakość wykonania całości nie pozostawia żadnego niedosytu. Wraz z absolutnym powrotem zespół pokazał się w absolutnej formie.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.