ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Deep Purple ─ inFinite w serwisie ArtRock.pl

Deep Purple — inFinite

 
wydawnictwo: EARmusic 2017
 
1.Time for Bedlam [4:35]
2.Hip Boots[3:23]
3.All I Got Is You [4:42]
4.One Night in Vegas [3:23]
5.Get Me Outta Here [3:58]
6.The Surprising [5:57]
7.Johnny's Band [3:51]
8.On Top of the World [4:01]
9.Birds of Prey [5:47]
10.Roadhouse Blues [6:00]
 
Całkowity czas: 45:37
skład:
Ian Gillan - śpiew, harmonijka ustna
Steve Morse - gitara prowadząca
Roger Glover - gitara basowa
Don Airey - instrumenty klawiszowe
Ian Paice - bębny
+
Bob Ezrin - instrumenty klawiszowe
Tommy Denander - gitara rytmiczna
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,3
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,8
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,22
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,40
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,55
Arcydzieło.
,10

Łącznie 144, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
13.05.2017
(Recenzent)

Deep Purple — inFinite

Pożegnali się z fanami Sabbaci, żegnają się Purple. Giganci hard rocka, którzy ukształtowali nurt, będący inspiracją dla kolejnych pokoleń muzyków, musieli kiedyś w końcu złożyć broń. Zasług nikt im jednak nie odbierze...

Obie kapele pewne rzeczy - związane z ostatnimi latami działalności - dzielą, a pewne łączą.

Co do tego pierwszego, to występy na żywo. Co by nie mówić Ozzy i koledzy pomimo podeszłego wieku i jeszcze konkretniejszego przebiegu, wciąż dają czadu, aż miło, o czym sam miałem okazję się przekonać podczas występu kapeli w Glasgow. A Purple? Gillan bardziej melorecytuje, niż śpiewa, Morse cierpi na zwyrodnienie prawej dłoni, co bez wątpienia odbija się na brzmieniu zespołu (choć Airey skutecznie stara się wypełnić lukę, pozostawioną przez byłego gitarzystę Kansas)... Co by nie mówić: jedni i drudzy zaczynają się sypać,  jednak na Głębokiej Purpurze jakoś to bardziej się wydaje odbijać.

Z kolei to co łączy oba zespoły to poziom „pożegnalnych” wydawnictw; zarówno „13” i „The End” Sabbathu jak i „inFinite” Purpli nie są pozycjami złymi, choć na glebę nie powalają.

Kiedyś zarzucono mi, że jestem ‘zatwardziałym blackmore’owcem’. Nic bardziej mylnego, gdyż wcale za takowego się nie uważam. Co więcej, przed laty informację o namaszczeniu Steve’a Morse’a jako następcy lidera zespołu przyjąłem jakoś w miarę wyrozumiale. Owszem, jego styl zdecydowanie się różnił od brzmienia poprzednika, ale jakoś zdołałem to przełknąć. Ponadto wciąż uważam - będące debiutem z nim jako głównym purpurowym wioślarzem -  „Purpendicular” za jedno najlepszych krążków w dorobku Purpury w ogóle. Jednak, według mnie, potem jednak rozpoczął się zjazd po równi pochyłej.

„inFinite” jest płytą na pewno lepszą od kilku poprzednich. Na ciekawszą rzecz składu Gillan/Morse/Glover/Airey/Paice stać chyba nie było...

Moja przygoda z najnowszym krążkiem Deep Purple zaczęła sie od mini-albumu „Limitless”, dołączonego do jednego z numerów magazynu „Classic Rock” kilka miesięcy temu. Zawierał on kilka numerów koncertowych (jakby potwierdzających moje obawy co do obecnej kondycji głosowej Gillana), garść rzadkości oraz utwory „Time For Bedlam” i „All I Got Is You” promujące nową płytę kapeli.

Pomyślałem sobie, że to naprawdę dobre numery. Mocne, konkretne i zagrane z polotem. Zachwycał zwłaszcza pierwszy z nich (pomimo strasznie drażniącej i dziwnej, przetworzonej komputerowo „liturgii” spinającej utwór), gdyż jest tu bowiem i świetne tempo i Airey z Morse’m dają czadu i w ogóle jest super zagrany. „All I Got Is You” jest niewiele gorszy, fajny klimatyczny wstęp, miłe przejście w bardziej tradycyjne granie i jazda. Całość brzmi miodzio, choć próba wyciągnięcia wysokich rejestrów przez Gillana w końcówce brzmi koszmarnie, by nie rzecz komicznie...

Jednak po sięgnięciu po „inFinite” przyznać należy, iż nie są to jednak jedyne warte wysłuchania utwory. Moje osobiste typy to mający swoją dramaturgię „Birds Of Prey” oraz mroczny i ciekawie zakręcony „The Surprising”, będący chyba największą niespodzianką na krążku.

Niestey obok świetnych numerów jest też tutaj kilka mocno przeciętnych, bowiem o ile  „Hip Boots” jakoś się broni dzięki fajniej linii melodycznej, o tyle już taki barowy „One Night In Vegas”, nieco toporny „On Top Of The World” (z niezwykle dziwaczną końcówką; aż dziw, że taki stary wyjadacz jak Bob Ezrin przepuścił taką fuszerę), czy zupełnie nijaki (i chyba najsłabszy z zestwie) „Johnny’s Band” zaczynają nużyć. Nie powiem, że są to jakieś przysłowiowe gnioty, ale wspomnianych utworów słucha się jakoś bez specjalnych uniesień. To już lepiej wypada taki „Get Me Outta Here” z konkretnym refrenem, aczkolwiek szału tutaj również nie ma.

Na dokładkę otrzymujemy „Zajazdowy Blues” w wersji purpurowej, który jest na pewno ciekawostką, wprawdzie niewiele wnoszącą do wydawnictwa jako całości, ale w sumie wypadająca zaskakująco dobrze. Jest bowiem to rzecz umiejętnie i pomysłowo zagrana, na wyraźnym luzie, nie trzymając się przy tym kurczowo ram pierwowzoru.

Ktoś czytający powyższe akapity pomyśleć może, że „inFinite” jest płytą gorszą, niż lepszą. Wcale nie. Jest to wydawnictwo przyzwoite, momentami nawet dobre. Być może moje oczekiwania są zbyt wygórowane, jednakże Starej Gwardii jakoś nigdy nie odpuszczam, gdyż pomimo sędziwego wieku i formy nie tej co kiedyś, nadal mam ich za bohaterów. Stąd oczekuję od nich (być może dość naiwnie) produktów najwyższej jakości.

Stąd moja ocena „inFinite” jest taka, a nie inna.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.