ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Davis, Miles ─ On The Corner w serwisie ArtRock.pl

Davis, Miles — On The Corner

 
wydawnictwo: Columbia 1972
dystrybucja: Sony Music Polska
 
1. On The Corner (Davis) [02:58]
2. New York Girl (Davis) [01:27]
3. Thinkin’ One Thing And Doin’ Another (Davis) [06:40]
4. Vote For Miles (Davis) [08:49]
5. Black Satin (Davis) [05:16]
6. One And One (Davis) [06:09]
7. Helen Butte (Davis) [16:07]
8. Mr. Freedom X (Davis) [07:13]
 
Całkowity czas: 54:51
skład:
(W książeczce do wydania CD, jak również w internecie można znaleźć pełną listę muzyków biorących udział w nagraniu płyty oraz kompletne instrumentarium. W zgodzie z oryginalną koncepcją Milesa – o czym więcej w tekście – zostaną one tu pominięte.)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,10

Łącznie 16, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
26.05.2016
(Recenzent)

Davis, Miles — On The Corner

Miles Davis i krytycy to jak Marysia z Gdańska i inteligencja: dwa rozbieżne bieguny. Zwłaszcza od końca lat 60. oczekiwania krytyków i to, co Mroczny Mag nagrywał, rozmijało się coraz bardziej. Oni chcieli powrotu do brzmień Drugiego Wielkiego Kwintetu, Miles otaczał się elektrycznymi instrumentami, fascynował się rockiem, Hendrixem, Stockhausenem i nowoczesnymi czarnymi brzmieniami, soulem i funkiem. Oni chcieli melodyjnych, czystych solówek na trąbce, Davis przepuszczał brzmienie swojego instrumentu przez efekty gitarowe i zabawki w rodzaju modulatora kołowego. Do tego śmiało wykorzystywał możliwości nowoczesnego studia, tnąc zarejestrowaną muzykę na drobne kawałki, łącząc ze sobą różne fragmenty, zapętlając je, puszczając od tyłu, obrabiając na różne sposoby… Jednak żadna płyta Milesa aż tak nie wkurzyła i rozczarowała krytyków jak „On The Corner”. W pierwszej chwili zresztą rozczarowała też publiczność: co prawda dotarła na szczyt listy najlepiej sprzedawanych jazzowych albumów, ale rozchodziła się dużo gorzej, niż Davis oczekiwał.

W sumie trudno się dziwić. Zafascynowany nową czarną muzyką, Miles postanowił stworzyć dźwiękową ilustrację życia w tzw. inner cities – etnicznych dzielnicach-gettach wielkich amerykańskich miast. Postawił na mocne, bujające, funkowe rytmy, na nośną pracę sekcji rytmicznej – i temu rytmowi podporządkował wszystko. Na okładce oryginalnego albumu nie wymieniono nazwisk biorących udział w nagraniach muzyków, ani instrumentów: nie ma znaczenia, kto na czym gra, liczy się zespół jako całość, zwarty organizm. Zresztą brzmienie już nie tylko trąbki i gitar, ale także np. saksofonu przepuszczał przez różne efekty, a gotowe taśmy producent Teo Macero wraz z Davisem ciął i edytował w studio.

„On The Corner” jak na drugą połowę roku 1972 musiał brzmieć jak muzyka z innej planety. Ciężko tu wyłowić z pulsującego brzmienia poszczególne instrumenty, saksofon, gitarę, klawisze, trąbkę; wszystko stapia się w jedną falującą, pulsującą wściekłą, podskórną energią magmę, z której najbardziej wyróżnia się pojawiający się okazjonalnie elektryczny sitar. Nie ma tu praktycznie konstrukcji kompozycji: muzyka po prostu nagle się zaczyna i równie nagle kończy, bez rozwinięcia, kody, przetworzeń, kulminacji. Rytm jest ponad wszystkim: hipnotycznie zapętlony, stały, w przeciwieństwie do funkowych jamów Jamesa Browna czy Sly Stone’a stały, nie rozwijający się aż po kulminację, podawany przez sekcję rytmiczną i spojone z nią trwale pozostałe instrumenty. Taka jest otwierająca całość 20-minutowa suita: pierwsze cztery utwory to jedna całość, a przejście z jednego fragmentu w kolejny zwiastuje jedynie nieznaczna zmiana w pulsującym, wszechobecnym rytmie. W „Black Satin” – również opartym na hipnotycznym rytmie – jakby przebijało się echo starego Davisa, jego partia trąbki – choć oczywiście potraktowana różnymi efektami – ma w sobie co nieco z dawnych, lirycznych solówek. Po „One And One” – kolejnej porcji hipnotycznego, rytmicznego transu, niesionej przez modyfikowane i wykręcane na różne sposoby saksofonowe frazy – nagle zanurzamy się w inny świat: trąbka, organowe frazy, syntezatorowe, oniryczne tła, pulsujący rytm tabli – jakbyśmy nagle zbłądzili na chwilę do Indii, jedną nogą będąc wciąż na ulicach czarnej dzielnicy lat 70. Do tego całość faluje, gdy się wydaje, że muzyczna magma się uspokaja i wycisza – przychodzi kolejny wybuch energii… A żeby było ciekawiej, finałowe „Mr. Freedom X” to dodatkowo wycieczka na Czarny Ląd, w krainę pierwotnych, plemiennych rytmów – zwłaszcza w tych momentach, gdy perkusiści/perkusjonaliści zostają sam na sam z syntezatorowymi odjazdami…

Jak na 1972, to nawet jak na Milesa była zbyt nowatorska, abstrakcyjna, oryginalna płyta. Schorowany (problemy z biodrem, alkoholizm, wrzody żołądka) Davis nagrał muzykę przyszłości – coś, z czego po latach będą czerpać tak muzycy rodzącego się techno, jak i Red Hot Chili Peppers; tak Aphex Twin, jak i hip-hopowcy. Trzeba było lat, by krytycy spojrzeli na „On The Corner” łaskawszym okiem. Dziś – jak lwia część dorobku Davisa z okresu między „Córami Kilimandżaro” a „Pangaeą” – uchodzi za pozycję absolutnie nowatorską i rewolucyjną. Sam zainteresowany pewnie stwierdziłby: Krytycy… a kij im w dupy. Cóż… taki właśnie był Mroczny Mag. Arogancki egomaniak, który przy okazji swoimi muzycznymi pomysłami potrafił wyprzedzić swoją epokę o parę dekad. Dziś – 26 maja 2016 – świętujemy 90. rocznicę urodzin Milesa Davisa.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.