ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Davis, Miles ─ Bitches Brew w serwisie ArtRock.pl

Davis, Miles — Bitches Brew

 
wydawnictwo: Columbia 1970
dystrybucja: Sony Music Polska
 
1. Pharaoh’s Dance (Zawinul) [20:05]
\ 2. Bitches Brew (Davis) [26:58]
3. Spanish Key (Davis) [17:32]
4. John McLaughlin (Davis) [04:22]
5. Miles Runs The Voodoo Down (Davis) [14:01]
6. Sanctuary (Shorter) [10:56]
7. Feio (Shorter) [11:49]
 
Całkowity czas: 106:03
skład:
Miles Davis – Trumpet. Wayne Shorter – Soprano Saxophone. Bennie Maupin – Bass Clarinet. Joe Zawinul – Electric Piano (Left Channel). Chick Corea – Electric Piano (Right Channel). John McLaughlin – Guitar. Dave Holland – Bass, Electric Bass. Harvey Brooks – Electric Bass. Lenny White – Drums (Left Channel). Jack DeJohnette – Drums (Right Channel). Don Alias – Congas, Drums (Left Channel). Juma Santos (Jim Riley) – Shaker. Larry Young – Electric Piano (Center Channel). Billy Cobham – Drums (Left Channel). Airto Moreira – Cuica, Percussion.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,7
Arcydzieło.
,80

Łącznie 92, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
26.05.2011
(Recenzent)

Davis, Miles — Bitches Brew

Można nie lubić Milesa. Niewątpliwie był człowiekiem trudnym we współpracy, egocentrycznym, z wyjątkową megalomanią opowiadającym o swych dokonaniach – co nie zmienia faktu, że nagrywał wielkie płyty, tworzył zuchwale nowatorskie dzieła i wynajdywał interesujących, mało znanych muzyków, którzy wyrabiali sobie markę, grając w jego zespołach. I ciągle się zmieniał, ciągle poszukiwał.

W latach 60. poszukiwał nieustannie. Drugi wielki kwintet Milesa – z Hancockiem, Wayne’em Shorterem i genialną sekcją rytmiczną Tony Williams – Ron Carter – zakończył istnienie płytami „Miles In The Sky” i „Filles de Kilimanjaro” z roku 1968 (z gościnnym udziałem Chicka Corei i Davida Hollanda): tu już pojawiły się elektryczne instrumenty, RMI 368 Electra-Piano/Harpsichord i gitara basowa Fendera, dodatkowo na tej pierwszej na gitarze elektrycznej zagrał George Benson. Sama muzyka też się zmieniała: typowe dla jazzu muzyczne struktury i synkopowane rytmy coraz częściej mieszały się z elementami rocka. A potem wybuchło „In A Silent Way”: dzieło wyraźnie inne, choć z „Filles de Kilimanjaro” wyrastające, bardziej eksponujące pulsujące rytmy, zrywające z typową dla wcześniejszych płyt Davisa melodyką: chwilami melodia całkowicie zanikała, zastępowana niesamowitymi dźwiękowymi przestrzeniami. Wtedy ta płyta wydawała się szokująco nowa, zaskakująco inna. Ale prawdziwy szok przyszedł w kwietniu 1970, gdy na rynku pojawiła się płyta o uroczym tytule „Kurewskie Nasienie”.

Muzycy, podobnie jak przy wcześniejszej o dekadę sesji „Kind Of Blue”, mieli po prostu wejść do studia i zacząć grać, jak najbardziej spontanicznie, na podstawie szczątkowych melodii i bardzo skąpych wskazówek samego Maestro. W cichszych momentach utworu tytułowego można usłyszeć Milesa instruującego muzyków co do tempa utworów i sposobu gry, słychać też, jak podaje tempo pstrykając palcami; czasem też mówi, który z muzyków ma aktualnie zagrać solówkę. Davis uważał też, że taki sposób tworzenia wyzwala spontaniczność w graniu, a do tego zmusza poszczególnych muzyków do zwracania większej uwagi do tego, co gra reszta zespołu, by jak najlepiej się wpasować w powstającą całość. A zespół jest bardzo rozbudowany: dwóch basistów, kilku perkusistów/perkusjonalistów, John McLaughlin na gitarze, dwóch (w „Pharaoh’s Dance” i „Spanish Key” nawet trzech) muzyków grających na fortepianach elektrycznych (w tym przyszłe gwiazdy Joe Zawinul i Chick Corea) i trzech grających na instrumentach dętych: jako soliści sam Maestro i Wayne Shorter oraz Bennie Maupin, którego klarnet basowy wypełnia tło, nadając całości niesamowity, odrealniony charakter. Sam Miles też gra inaczej: wiele tu wysokich, ostrych, drażniących partii, wyraźnie innych niż typowe dla niego, nastrojowe, melodyjne brzmienie. To nowe brzmienie wyróżnia się choćby w utworze tytułowym, a także w „Spanish Key”, gdzie Davis i McLaughlin chwilami wręcz pojedynkują się na instrumenty. W krótkim utworze „John McLaughlin” w roli głównej występuje gitara elektryczna: tytułowy bohater tej kompozycji gra efektowne, nieco bluesowo zabarwione partie.

Ktoś porównał to granie do indyjskiej ragi. Rzeczywiście: dzięki długim, niekończącym się jamom, długim strumieniom dźwięków ma ta muzyka hipnotyczną, halucynacyjną wręcz, psychodeliczną transowość, nadawaną przez rozbudowaną i wyeksponowaną sekcję rytmiczną (dwóch perkusistów plus perkusjonaliści obsługujący kongi, shakery itp., do tego uzupełniające się partie kontrabasu i gitary basowej), co nadaje całości jeszcze bardziej rockowy charakter. Zresztą, to wyeksponowanie sekcji rytmicznej i pulsującego rytmu i zepchnięcie warstwy melodycznej na dalszy plan od tej właśnie płyty stanie się cechą charakterystyczną tzw. elektrycznego okresu twórczości Milesa Davisa. Niesamowicie brzmi zwłaszcza „Miles Runs The Voodoo Down”: powolny, kroczący rytm rodem wprost z nowoorleańskiej procesji pogrzebowej w połączeniu z odjechanymi, kosmicznymi dźwiękami gitary i fortepianów elektrycznych zyskuje tu niesamowity, wręcz futurystyczny wymiar. Właściwie jedyną kompozycją, która nie opiera się na wyeksponowanym rytmie, jest finałowa „Sanctuary” (w wersji CD doklejono jeszcze utrzymaną w podobnym nastroju „Feio”): utrzymana w niesamowitym klimacie, nastrojowa kompozycja.

„Kurewskie Nasienie” to także popis studyjnej obróbki dźwięku. Bo gotowy materiał był obrabiany (ręcznie, przez cięcie taśmy – wszak to był rok 1970) całymi godzinami: zapętlano drobne fragmenty, dodawano różne efekty, pogłosy, niektóre fragmenty puszczano od tyłu… W pełni wykorzystano też stereofonię: partie poszczególnych muzyków podzielono na poszczególne kanały, co umożliwia dokładne analizowanie, jak zgrywają się ze sobą np. pianiści, jak kontrapunktują nawzajem swoje partie.

Na pewno nie jest to muzyka łatwa: jest niezwykle gęsta, sprawiając chwilami wrażenie wściekle kipiącej, gęstej muzycznej magmy, niezwykle złożona. Zupełnie inna od wszystkiego. Jest w „Bitches Brew” coś z czarnego monolitu z „2001: Odysei Kosmicznej”: ta płyta jest jak pochodząca z innego świata nieprzenikniona, pełna niesamowitości tajemnica, której dokładne poznanie i spenetrowanie wydaje się być poza ludzkimi możliwościami. Ale na pewno warto spróbować, warto dać się porwać tej płycie. Warto dać się jej zafascynować.


 

Dziś, 26 maja 2011, Miles Dewey Davis III obchodziłby 85. urodziny. Zmarł 28 września 1991.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.