Przystanek Kanada odcinek XXII: Proszę zapiąć pasy (Full Upright Position).
Tradycyjnie już – gdy pierwsze egzemplarze albumu „Trans” trafiły do sklepów, Neil Young zaangażował się już w zupełnie nowy projekt. Co miało okazać się dla niego regułą w latach 80. – nowy album miał być zupełnie odmienny od poprzednika. Neil postanowił odstawić syntezatory na jakiś czas na bok i po raz kolejny dać upust swojemu zainteresowaniu muzyką country. Tym razem o wiele głębiej niż kiedykolwiek wcześniej: o ile „Harvest” czy „Comes A Time” były płytami łączącymi elementy country, folku i rocka, tak „Old Ways” miał być albumem ortodoksyjnie, czysto country’owym.
Gdy Young przedstawił gotowy album włodarzom Geffen Records, wściekli się. „Trans” podzielił tak krytyków, jak i fanów Neila, ostatecznie sprzedając się słabo, na co wpływ miały miażdżące recenzje. Szefostwo wytwórni odrzuciło „Old Ways”, żądając w zamian rock’n’rolla. Jak w dowcipie o papieżu i terrorystach: chcą rock’n’rolla – będą go mieli. Neil szybko skrzyknął grupę The Shocking Pinks (w tym doskonale znanych sobie starych współpracowników – Keitha, Drummonda i Himmela) i zaczął nagrywać płytę jakby żywcem wyjętą z drugiej połowy lat 50. Oprócz kilku utworów z epoki (w tym klasyków „Bright Lights Big City” i „Mystery Train”) stworzył szybko szereg piosenek utrzymanych w podobnym duchu i zaczął sesje nagraniowe.
Tym razem szefostwo Geffen dostało białej gorączki. Na zasadzie: my też potrafimy być złośliwi – odgórnie nakazano przerwanie sesji i wydanie tego, co Neil zdołał zarejestrować, bez żadnych uzupełnień, poprawek i dogrywek. I tak powstała krótka, 25-minutowa płyta „Everybody’s Rockin’”.
Jest to bodaj najbardziej zmiażdżone przez krytykę dzieło Younga. Co zupełnie nie dziwi: Neil Young to rocznik 1945, dorastał słuchając takiej muzyki – tymczasem, słuchając tych piosenek, ma się wrażenie, że stworzył je ktoś, kto o rock’n’rollu miał pojęcie dość przeciętne. Brakuje tym nagraniom finezji, są zagrane nieco przyciężkawo, mechanicznie, trochę jakby bez serca. I nie sposób nie odnieść wrażenia, że Neil – człowiek, który dorastał w epoce boomu rock’n’rolla – celowo zamierzał dać Geffen produkt pozbawiony głębi, zrobiony ciężką ręką, bez polotu, na odczep się. Do tego otrzymaliśmy produkt dość surowy, niedopieczony, niepełny (Neil miał w planach nagranie jeszcze przynajmniej dwóch innych utworów, które ujrzały światło dzienne po latach). Na co zresztą wskazują wypowiedzi samego zainteresowanego, który jasno daje do zrozumienia, że świadomie stworzył album zły.
Nie jest to, co prawda, najsłabsza płyta Neila – mimo wszystko, „Bright Lights Big City” wypadło interesująco, zagrano je z życiem i nerwem, całkiem fajnie wypadł „Mystery Train” czy z autorskich rzeczy „Payola Blues” (payola to był głośny w latach 50. skandal, związany z manipulowaniem listami przebojów przez wytwórnie, które korumpowały radiowych didżejów). Nie zmienia to faktu, że mamy tu do czynienia z czymś w rodzaju jednorazowego, nieco kuriozalnego eksperymentu. I z kolejnym gwałtownym zwrotem, w jakie kariera Neila Younga w latach 80. obfitowała, wymagającym od fanów artysty mocnego zapięcia pasów. Bo ostatecznie Geffen odpuścił i kolejną płytą Neila Younga był album czysto country’owy. A co było dalej – o tym w odcinku XXIII: Nietrafiona miłość (Love’s Labour Mislaid).