ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Orchestral Manoeuvres In The Dark ─ The Pacific Age w serwisie ArtRock.pl

Orchestral Manoeuvres In The Dark — The Pacific Age

 
wydawnictwo: Virgin Records 1986
 
1. Stay (The Black Rose And The Universal Wheel) [04:23]
2. (Forever) Live And Die [03:38]
3. The Pacific Age [03:49]
4. The Dead Girls [04:48]
5. Shame [04:15]
6. Southern [03:41]
7. Flame Of Hope [02:40]
8. Goddess Of Love [04:30]
9. We Love You [04:10]
10. Watch Us Fall [04:11]
 
Całkowity czas: 40:18
skład:
Andy McCluskey – Vocals, Keyboards, Bass Guitar. Paul Humphreys – Vocals, Keyboards, Percussion. Malcolm Holmes – Drums, Percussion. Martin Cooper – Keyboards, Saxophone. Graham Weir – Trombone, Keyboards. Neil Weir – Trumpet, Bass Guitar. Stephen Hague – Keyboards, Guitar. Kamil Rustam – Guitar. Aliss Terrell – Backing Vocals. Yvonne Jones – Backing Vocals. Carole Fredericks – Backing Vocals.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,1

Łącznie 9, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
11.02.2013
(Recenzent)

Orchestral Manoeuvres In The Dark — The Pacific Age

McCluskey i Humphreys szybko przezwyciężyli kryzys twórczy. Po niezbornej, bardzo nierównej „Crush” OMD (w składzie aż sześcioosobowym: obsługujący instrumenty dęte bracia Weirowie stali się stałymi członkami zespołu) zaprezentowali słuchaczom porcję zwartych, wyrównanych kompozytorsko utworów. Przy okazji zaczęli kierować swą muzykę w nieco inną niż dotychczas stronę. Panowie zainteresowali się bowiem pop-rockiem. Z bardzo fajnym efektem.

Już otwierające całość “Stay” to wyraźne odejście od estetyki synthpopu: dęciaki, kobiece chórki, funkujący, wyeksponowany rytm, wyraźnie zaznaczona w miksie gitara elektryczna – jednym słowem, OMD  na całego flirtuje tu z pop-rockiem drugiej połowy lat 80. Z całkiem fajnym efektem. Do bardziej typowego dla siebie grania zespół wraca w „(Forever) Live And Die”: mocno syntezatorowym, znów opartym na pastelowym brzmieniu elektronicznych pudełek i ciepłej, zgrabnej melodii, z finezyjnymi, „piętrowymi” wielogłosami… Jedyne, co ciut psuje efekt całości, to wstawka z niby-dęciakami w środku. Ciekawe stopienie obu wątków – tego pop-rockowego i tego synthpopowego następuje w utworze tytułowym, majestatycznym, z podniosłym, zgrabnym refrenem. W „The Dead Girls” mamy znów porcję dźwiękowego kombinowania: samplowane wokalizy, chóry i głosy (zwłaszcza w odjechanym wstępie), wyeksponowany, nieregularny, oparty na masywnych basowych figurach syntezatora rytm, ciekawie skontrastowany z jak najbardziej melodyjną, zgrabną partią wokalną… „Shame” ociera się o klasyczny styl OMD tak powiedzmy z okolic „Junk Culture”. Za to „Southern” znów odjeżdża w pop-rockowe rejony – syntezatorowe fanfary i niby-trąbki kojarzące się nieco z zespołem Asia, wyeksponowana partia gitary basowej, do tego zsamplowane głosy, przemówienia, chóralne wstawki w tle… Mieszane uczucia budzi za to elektroniczny, łączący muzykę z zapętlonym fragmentem wokalnym „Flame Of Hope”: jest to zalążek całkiem ciekawego utworu, który w ogóle nie jest rozwinięty, brakuje mu tak naprawdę jakiegokolwiek rozbudowania. „Goddess Of Love” to znów porcja fajnego pop-rocka; jeszcze dalej w tym kierunku idzie dynamiczny „We Love You”, łączący pop-rock z charakterystyczną dla OMD pastelową, ciepłą melodyką, zwłaszcza w finezyjnym refrenie. Na koniec mamy zgrabną, przebojową piosenkę z syntezatorowymi niby-trąbkami.

OMD na pewien czas wychodzi ze świata synthpopu i kieruje się z dobrym efektem w stronę pop-rocka. Fani przyjęli tą płytę dość chłodno, zarzucając McCluskeyowi i Humphreysowi skomercjalizowanie i umizgi do mniej wyrobionej publiczności. Co nie zmienia faktu, że jest to udana płyta: te pop-rockowe piosenki są osadzone na dobrych melodiach, są porządnie zaaranżowane, mają swój styl, mają klimat. „The Pacific Age” to bardzo udany, acz ryzykowny eksperyment. Który miał niestety swoją cenę: była to ostatnia płyta nagrana przez klasyczny skład McCluskey-Humphreys-Cooper-Holmes (plus Weirowie).

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.