Ćwiara minęła!
Dead Can Dance zaczęli swą karierę od płyty, zatytułowanej po prostu „Dead Can Dance”. Całkiem fajna to była płyta, tyle że mocno nietypowa jak na ten zespół. Rockowe, nowofalowo-postpunkowe brzmienia połączone z głosem Lisy Gerrard wypadały interesująco – ale dwoje liderów DCD pociągała inna muzyka. I „Spleen And Ideal” – druga płyta w dorobku zespołu – to był już skok w inne brzmienie.
Pewne ślady rocka nadal można tu odnaleźć. Ale jedynie ślady. Perry i Gerrard odstawili rock na bok i zaczęli pełnymi garściami czerpać z tradycji europejskiej muzyki średniowiecznej. Dzwony, kotły, bębny, smyczki, wokalizy, mgławicowe, natchnione teksty, podniosły śpiew, tajemniczny, odrealniony nastrój, orkiestracje… To już taki Dead Can Dance, jaki znamy z najlepszych, najpopularniejszych płyt. Na tej płycie pojawia się w pełnej krasie ten charakterystyczny, podniosły nastrój jakiejś przedziwnej ceremonii w ogromnej, gotyckiej katedrze, który za rok zdominuje doskonały album „Within The Realm Of A Dying Sun”.
Płyta jest bardzo zwartą całością: właściwie trudno tutaj wyróżnić jakiś utwór. Wszystkie utwory stoją tutaj na jednakowym, bardzo wysokim poziomie. Czy będzie to „Enigma Of The Absolute”, w którym na wokalne wyżyny wznosi się Brendan, przebijając się swym głosem przez gęstą tkankę dźwięków klawesynu, gitary i bębnów, czy „De Profundis”, gdzie z kolei dominuje Lisa, świetnie uzupełniając hipnotyczny dźwiękowy pejzaż, urozmaicony przez dzwony… Bardzo wciągająca, frapująca płyta. Tak po prostu.