Muzyka Dead Can Dance nieodłącznie kojarzy mi się z historią… z zapachem wnętrz średniowiecznych klasztorów… z chłodem starych murów… z zachmurzonym, ponurym niebem, które tylko na moment odsłania złotą tarczę słońca… Zastanawiam się czy ktoś, kto nie kocha historii może pokochać tę muzykę…
Jest to muzyka mediewalnych dworów europejskich, starożytnej Europy, starożytnego Bliskiego Wschodu i bałkańskiego folkloru. I na tym chyba polega geniusz duetu Gerrard-Perry – ogromne, niemal nieograniczone pole muzycznych inspiracji. Bez „otwartej głowy” trudno o coś naprawdę wspaniałego.
The Serpents Egg to album spokojniejszy od swego poprzednika jakim jest Within The Realm Of Dying Sun. To, co uderza najbardziej to niesłychana prostota muzycznego przekazu, prostota zastosowanych środków. Bo cóż my tu mamy? Organowo-smyczkowe podkłady, bębny, dzwony i śpiew. To chyba wszystko… Czy mało? Nie… Wystarczy posłuchać pierwszego na płycie The Host Of Seraphim. To po prostu miażdży i wciska w fotel! I ten klimat… to napięcie… Kolejne utwory są już zdecydowanie lżejsze ( wyjątkiem jest tylko Mother Tongue, który nieodparcie kojarzy mi się z muzyką filmową Petera Gabriela ), i co ważne, bardzo równe. Jednak ja chciałbym jeszcze zwrócić szczególną uwagę na Song Of Sophia. Żadnego instrumentu… Sam wokal… Słucham tego i wyobrażam sobie ciepły, sierpniowy wieczór… Na scenie starożytnego amfiteatru stoi Lisa i śpiewa tę pieśń… Piękno w czystej postaci…