Sobota z SBB – odcinek IX.
Ostatnia z płyt nagranych przez SBB pod kątem zachodniego rynku (zarejestrowano ją w studiu Polskiego Radia w Opolu, zmiksowano w RFN) różni się od strony kompozycyjnej od poprzednich albumów zespołu. Zamiast wypełniających całą stronę czarnej płyty kilkuczęściowych, rozbudowanych kompozycji mamy tu aż siedem utworów, o średnim czasie trwania niespełna sześciu minut, najdłuższa kompozycja nie trwa nawet dziesięć. I nie są to instrumentalne, dość proste formalnie kompozycje o średnim ciężarze gatunkowym, w stylu tych z „Jerzyka” czy „Amigi”. Józef Skrzek zmierzył się tu z nieco inną formą twórczą: zamiast wielominutowych suit – zwięzłe czasowo, melodyjne utwory.
Skrzek nie wyszedł z tej próby zwycięsko. Wyszedł triumfalnie. „Welcome” to najlepsza studyjna płyta SBB. Z jednym wyjątkiem – „Welcome Warm Nights And Days” – są to utwory urozmaicone, złożone formalnie, bogate aranżacyjnie. Mamy na tej barwnej płycie chyba wszystko: porywające instrumentalne granie, subtelne ballady, majestat i potęgę brzmienia rocka progresywnego, funkowy rytm, kościelne organy, kotły, gitarowe solówki i elektroniczne pejzaże. I wszystko to idealnie stopiło się w jedną spójną całość.
A zaczyna się ta płyta wręcz wybuchowo. Od chyba najlepszej kompozycji SBB – „Walkin’ Around The Stormy Bay”. Do dziś zresztą przypominanej (choćby we fragmencie) na koncertach zespołu. Bardzo dynamiczna, świetnie napędzana przez Piotrowskiego i Antymosa na bębnach, bardzo efektownie przełamana w środku spokojniejszą wstawką. Z porywającym finałem. Potem przychodzi uspokojenie. „Loneliness” to kunsztowna ballada. Z subtelnym otwarciem fortepianu, ładnie z czasem uzupełnianym przez syntezatory. Z wielokrotnymi nakładkami wokalnymi. Druga część utworu jest już typowo syntezatorowa, ładnie łącząca majestatyczne eksplozje dźwięków z subtelnymi fragmentami. „Why No Peace” bardzo ładnie otwiera duet syntezatorowo-gitarowy; całość rozwija się w melodyjną, chwytliwą piosenkę, mającą w sobie sporo z beatlesowskiej melodyki. Oczywiście, Skrzek nie byłby sobą, gdyby trochę nie pokombinował. W środku mamy bardzo fajną, wolną wstawkę na syntezatorze, ładnie przechodzącą w podniosły, typowy dla SBB zespołowy mostek, a następnie w dynamiczny finał. „Welcome Warm Nights And Days” to najprostszy formalnie utwór na płycie, prosta forma muzyczna: fortepianowa, delikatna ballada, w miarę trwania uzupełniana o wielokrotne nakładki wokalne i brzmienia syntezatorów.
Kolejny koncertowy pewniak – „Rainbow Man” – ma lekko funkujący rytm, ładne wstawki fortepianowe uzupełniające syntezatorowe tło i Skrzeka śpiewającego trochę pod George’a Harrisona. Całość w pewnym momencie zgrabnie przechodzi w dynamiczny popis Józefa na harmonijce ustnej. Krótki, zaledwie trzyipółminutowy utwór to bardzo efektowny popis Skrzeka w dziedzinie tworzenia zwięzłych kompozycji (niby tylko trzy minuty z kawałkiem, a przecież sporo się tu dzieje!), do dziś chętnie grany na koncertach. A potem nadchodzi wielki finał. W postaci dwóch chyba najbardziej niedocenianych utworów SBB.
Najpierw jest „How Can I Begin”. Zaczyna się już magicznie. Organowe tło. Dzwonki. Kunsztowna partia Antymosa na buzuki. Potem dołącza Skrzek. W typowej dla siebie, podniosłej, trochę egzaltowanej pieśni. Tło stopniowo wypełniają potężne dźwięki kościelnych organów. A potem dołączają potężne uderzenia kotłów. I całość nabiera mocy, potęgi, siły. Brzmi to wręcz jak jakaś niesamowita ceremonia… „Last Man At The Station” to już inna bajka. Zaczyna się dźwiękami organów (Hammonda tym razem). I znów rozwija się powoli, stopniowo, płynnie przechodząc w majestatyczną piosenkę. Może nie pieśń – to słowo tu chyba nie do końca pasuje, całość nie jest aż tak podniosła, wypada raczej lekko. Skrzek ładnie uzupełnia ze sobą Hammondy i syntezatory, Apostolis puentuje całość trochę gilmourowską w klimacie solówką.
Wśród nagrań dodatkowych mamy pełną wersję „Rainbow Man” – na albumie znalazła się wersja skrócona o instrumentalną kodę i słusznie, te półtorej minuty nic nowego nie wnosi, sprawia raczej wrażenie nabijania czasu. Całkiem zgrabnie skrócone „Last Man At The Station” (z nieco wyciszonym finałem) wydano w roku 1979 na kompilacji „Super Rock Festival Vol.2”. Wersję kompaktową zamyka pięć nagrań dla Radia Opole. „Deszcz kroplisty, deszcz ulewny” to kolejna w dorobku SBB szybka, trochę „kołomyjkowa” kompozycja instrumentalna. „Tuż nad kanałem Ulgi” to z kolei utwór nieco funkujący, pełen syntezatorowych popisów. W spokojnym, jazzującym „Przy okazji” dominuje gitara, Antymos bardzo ładnie piórkuje tu subtelne dźwięki z oszczędnym syntezatorowym podkładem Skrzeka. „30 stopni w cieniu” znów wykorzystuje pulsację funkową, może nawet nieco dyskotekową; wieńcząca całość „Mechaniczna skakanka” łączy intrygującą rytmikę, nieco fusionowe klimaty i instrumentalne popisy.
Bardzo zwarta to płyta. I bardzo równa kompozytorsko: żaden utwór nie odstaje od pozostałych, wszystkie trzymają bardzo wysoki poziom. „Welcome” to popis Skrzeka jako bardzo wszechstronnego kompozytora i SBB jako niezwykle utalentowanych, świetnie się rozumiejących i uzupełniających się nawzajem muzyków. Popis, któremu SBB już niestety nie będzie w stanie dorównać.