ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Genesis ─ Abacab w serwisie ArtRock.pl

Genesis — Abacab

 
wydawnictwo: Charisma Records 1981
 
All songs by Tony Banks/Phil Collins/Mike Rutherford, except where noted.
Side one
"Abacab" (Lyrics: Rutherford) – 6:56
"No Reply at All" (Lyrics: Collins) – 4:40
"Me and Sarah Jane" (Tony Banks) – 6:00
"Keep It Dark" (Lyrics: Banks) – 4:32
Side two
"Dodo/Lurker" (Lyrics: Banks) – 7:30
"Who Dunnit?" (Lyrics: Collins) – 3:23
"Man on the Corner" (Phil Collins) – 4:27
"Like It or Not" (Mike Rutherford) – 4:57
"Another Record" (Lyrics: Collins) – 4:39
 
Całkowity czas: 47:10
skład:
Personnel
Phil Collins – drums, percussion, vocals: Tony Banks – keyboards; Mike Rutherford – bass, guitars; Engineered by Hugh Padgham; Cover by Bill Smith
Additional personnel
EWF Horns – horns
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,24
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,26
Album słaby, nie broni się jako całość.
,26
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,16
Album jakich wiele, poprawny.
,5
Dobra, godna uwagi produkcja.
,10
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,9
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,9
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,11

Łącznie 138, ocena: Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
03.07.2011
(Recenzent)

Genesis — Abacab

Zawezwał mnie Naczelny przed swoje oblicze, czyli na popularny dywanik. Szybko zrobiłem rachunek sumienia, czym mógłbym podpaść, ale nic takiego nie pamiętałem. Ostatnio byłem bardzo grzeczny, a na szmacie jeździ głownie kolega Strzyżu.

 - No Kapała, ładnie ostatnio pchnąłeś temat Genesis – zaczął szef przyjaźnie – Bardzo mi się to podoba.

 - Tak wyszło, trochę przez przypadek. Jedna planowana Ćwiara, jedna przy okazji, a jedną wygrzebałem ze swojego  archiwum – krygowałem się nieśmiało, zaskoczony pochwałami zwierzchnika.

 - Z moich prywatnych wyliczeń wynika, że jeszcze tylko „Abacab” i będziemy mieli zrecenzowany cały komplet płyt studyjnych Genesis.

 - Łeee, „Abacab” – skrzywiłem się – To kicha. Dno i metr mułu.

 - Nic to. Trudno. Napisz, żeby było już wszystko.

 - Ale szkoda czasu tego słuchać i jeszcze większa o tym pisać. Niech Strzyżu napisze, on jest ostatnio podpadnięty, jemy i tak wsio rawno.

 - Kapała, ty napiszesz – Naczelny był niewzruszony

 - Joj. Za co?  - zajęczałem

 - Za cichy chód po ulicy i całokształt pracy twórczej – Naczelny błysnął ripostą – Masz to zrobić i już. Polecenie służbowe.

 - A jak nie? – próbowałem się postawić…

 - To dostaniesz  pięć polskich płyt prog-rockowych do zrecenzowania poza kolejką.

 - Dobra, to już napiszę tego „Abacaba” - …ale szybko zrezygnowałem. Zbierałem się już do wyjścia, ale szef mnie jeszcze  zatrzymał.

 - Poczekaj. Masz tu pięć złotych, kup sobie dwa piwa. Jedno wypijesz do słuchania, a drugie do pisania. Trochę stres złagodzisz.

Zaskoczony niespotykaną hojnością szefa udałem się natychmiast do najbliższego spożywczego, żeby zakupić odpowiednie trunki pomocne w zmaganiach z tym rozdziałem twórczości Genesis. Co prawda do dwóch browców lepszego gatunku musiałem jeszcze trochę dołożyć, ale ten gest przełożonego uczynił na mnie wielkie wrażenie.

  „Abacab” to gniot.

 Pod każdym względem – począwszy od szaty graficznej. To coś w rodzaju rozdeptanej pizzy, co robi tutaj za okładkę, przygotowano w różnych wersjach kolorystycznych i takich koszmarków wizualnych jest aż cztery rodzaje. Ale furda okładka. Nie takie cuda oko wytrzymało, trochę metalu człowiek w życiu zaliczył. Muzyka jest po prostu marna. I nawet nie ma znaczenia, że Genesis przeszło kolejny etap transformacji stylistycznej. To też pikuś. Takie rzeczy są dopuszczalne, pod warunkiem, że niosą z sobą coś interesującego, a o „Abacabie” wiele można  powiedzieć, tylko nie to, że jest interesujący.

 Wszystko zaczyna się nawet dość zachęcająco, od tytułowego  - dynamiczny, ostro idący do przodu numer, znakomicie sprawdzający się na koncertach. Potem jest „No Reply at All” – sam w sobie niezły (znam bardzo dobre koncertowe wykonania), ale soul a’la Motown  pasowałby bardziej do   Collinsa solo, a nie do Genesis. Reszta to ładna piosenka „Man on The Corner”, nieco w stylu „In The Air Tonight”, najbardziej progresywny w tym towarzystwie „Dodo/Lurker” i może jeszcze całkiem przyjemny „Like It Or Not”. Przy czym o ile wyróżniają się na „Abacab”, to na innych krążkach raczej gubiłyby się w tłumie. Może oprócz „Man on The Corner”, bo tu i ciekawa melodia, szybko w ucho wpadająca, i forma nieczęsto w Genesis spotykana. „Dodo/Lurker” na „Genesis” i „Invisible Touch” pewnie by się wyróżniało, ale na przykład na „Diuku” już chyba nie. „Abacab” na każdej innej płycie robiłby za wypełniacz, skrzydeł dostaje to dopiero na koncertach, zresztą jak i „Dodo/Lurker”. Pozostałe to utwory zupełnie nieciekawe, mdłe i bez wyrazu – wątłe melodie, brak pomysłów, ulatują z głowy szybciej niż się skończą. „Me And Sarah Jane” może czasami się gdzieś tam za uszami  potelepać, ale  tak na zasadzie na bezrybiu i rak ryba, bo cały ten numer sprawia wrażenie ześcibilonego  z różnych kawałków, niekoniecznie do siebie pasujących, a jeszcze refren w rytmie reggae.

 Co prawda artystycznie „Abacab” był poważną wtopą (w porównaniu z Diukiem regres straszliwy), ale za to komercyjnie poszło śpiewająco – milionowe nakłady i szczyty list przebojów po obu stronach Atlantyku. A Genesis, jako jeden z niewielu wykonawców prog-rockowych daje sobie radę w nowych, niesprzyjających czasach. Fakt, że kosztem pewnych zmian stylistycznych, pewnego uproszczenia formy, ale oprócz „Abacab” resztę płyt grupy z lat osiemdziesiątych trzeba ocenić dosyć pozytywnie.

 

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.