A oto wizyty w supermarkecie ciąg dalszy. I znowu DVD Genesis. I ponownie, jak w przypadku
Genesis Live omawianego
tutaj jest to wydawnictwo „poza zespołem”. Ktoś kiedyś nagrał taki materiał przy okazji, a teraz – prawdopodobnie bez wiedzy zespołu – zbija, a raczej próbuje zbić na tym majątek.
Z jednej strony – może to i dobrze, bo jest szansa zobaczyć w akcji nasz ukochany zespół. Z drugiej – nie ma się co łudzić, że dostajemy produkt spełniający podstawowe wymagania w zakresie jakości dźwięku i obrazu. To po prostu bootleg DVD, zgrany z jakiejś stacji TV na magnetowid z brudnymi głowicami i taśmę wielokrotnego zapisu.
Skład zespołu na scenie już taki, jaki miał być przez długie lata – Ich Trzech (dobrze, że nie Troje :) – wspomagani przez Daryla Stuermera na gitarze i rzecz jasna Chestera Thompsona na perkusji. Że Collins siada również za perkusją – to chyba oczywiste. Fajnie to brzmi i wygląda – dwóch perkusistów grających np. Los Endos.
Dobrze, to chwilkę o materiale. Duke’s Travel In London to koncert z 6 maja 1980 roku z Lyceum Ballroom. Genesis - tym razem jednak już jako inny zespół. Skoro o Gabrielu już dawno zapomniano, to za mikrofonem stoi Phil Collins i to tak przekonująco, jakby niczego innego nie robił w życiu. W jego wydaniu dostajemy Genesis piosenkowy, grający przeboje – w najlepszym tego słowa znaczeniu – w których jest także miejsce na odrobinę improwizacji. Ot, takie Carpet Crawlers – znakomity kawałek. Albo One for the Vine. Ta przebojowość bierze górę praktycznie od samego początku – Dancing with the Moonlight Knight to tylko początkowe wersy tego utworu (nawiasem mówiąc – podczas trasy Calling All Stations Ray Wilson śpiewał tego klasyka podobnie).
Co mogę wyróżnić? Świetne Duke’s Travel / Duke’s End. Znakomite Ripples. Zabawne Say It’s All Right Joe (oj, teatr na scenie wcale się nie skończył wraz z odejściem Petera). Rewelacyjne Los Endos. Zresztą wersje utworów nie różnią się szczególnie od nagrań, które znamy z płyt studyjnych. Na koncertowej interpretacji zyskują właśnie te nagrania instrumentalne – jak Los Endos, bądź te, w których partie instrumentalne odgrywają znaczną rolę – jak Duke’s Travel / Duke’s End.
Przed czym powinienem was ostrzec? Ano, dźwięk – zwykłe (czasami „haczące” się) stereo. Obraz – duuużo lepszy od poprzedniego wydawnictwa, ale jednak mimo wszystko „marny” – a przecież to DVD!!! Wizualnie – to 1980 rok, więc nikogo nie powinna śmieszyć koszulka w palemki i broda a’la Rumcajs Collinsa.
Ocena – tylko dla wielbicieli zespołu. Nie sądzę, aby ci z was, którzy nie kochają ślepo Genesis zachwycali się niuansami wykonawczymi poszczególnych nagrań. No i zasadnicza sprawa – na szczęście płyta nie kosztuje majątku.