ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Yes ─ Fly From Here w serwisie ArtRock.pl

Yes — Fly From Here

 
wydawnictwo: Frontiers Records 2011
 
1. Fly From Here [23:49]:
I Overture (Horn, Downes) [01:53]
II We Can Fly (Horn, Downes, Squire) [06:00]
III Sad Night At The Airfield (Horn, Downes) [06:41]
IV Madman At The Screens (Horn, Downes) [05:16]
V Bumpy Ride (Howe) [02:15]
VI We Can Fly (Reprise) (Horn, Downes, Squire) [01:44]
2. The Man You Always Wanted Me To Be (Squire, Johnson, Sessler) [05:07]
3. Life On A Film Set (Horn, Downes) [05:01]
4. Hour Of Need (Howe) [03:07]
5. Solitaire (Howe) [03:30]
6. Into The Storm (Squire, Howe, Horn, Wakeman, Benoit, White) [06:51]
 
Całkowity czas: 47:33
skład:
Benoît David – wokal
Chris Squire – bass, wokal, chórki
Steve Howe – gitary, chórki
Alan White – perkusja
Geoff Downes – klawisze
Oliver Wakeman – dodatkowe klawisze
Trevor Horn – chórki, dodatkowe klawisze
Luis Jardim – instrumenty perkusyjne
Gerard Johnson – fortepian
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,22
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,7
Album słaby, nie broni się jako całość.
,5
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,3
Album jakich wiele, poprawny.
,11
Dobra, godna uwagi produkcja.
,16
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,48
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,70
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,40
Arcydzieło.
,78

Łącznie 300, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 7 Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
02.07.2011
(Recenzent)

Yes — Fly From Here

Oj, ale się kolega Strzyżu przewalcował po nowym Yesie. I jedynkę dał. No takiej oceny to nikt ode mnie nie dostał, a trochę dłużej szlifuję redakcyjne linoleum niż Piotrek.  Ale miał prawo – recenzja jest dobrze napisana,  merytoryczna, a że negatywna? Gust jak dupa – każdy ma swój. Zresztą druga recenzja „Fly from Here” w podobnym tonie już czeka na opublikowanie. Na razie Naczelny kazał wstrzymać się publikacją, do czasu, aż ktoś napisze dla równowagi kilka cieplejszych słów. Nie, tym razem to  na mnie nie wypadło, nie groziła mi dodatkowa kolejka przy mopie i wiadrze, tylko sam chciałem.

 Zupełnie rozumiem Piotrka, że tak zglanował nowe dzieło prog-rockowych klasyków. Co więcej uważam, że miał dużo racji. A różnimy się tym, że mi się ta płyta podoba. No oczywiście nie tak strasznie, zupełnie, że och, ach, ech, album  roku. Po prostu trzy kwadranse całkiem sympatycznej muzyki. Patrząc z perspektywy reszty dokonań Yes – „Fly from Here” na pewno nie zachwyca, ale z perspektywy współczesnego rocka progresywnego wygląda to już nieco inaczej – dobrze zagrana, dobrze wyprodukowana, kilka fajnych melodii też się znajdzie – dużo teraz takich rzeczy się ukazuje? No właśnie. Tylko gdyby porównać „Fly From Here” z innymi płytami Yes, tyle, że pod względem stylistycznym, to ten nowy Yes, to on nie jest Yes. Ostatni Glass Hammer bardziej przypomina Yes, niż to. Pewnie z tego powodu, o którym już Strzyżu wspomniał – że to The Buggles skomponowali większość muzyki. Może bardziej pasowałby tytuł „Yes Plays The Buggles”? Co do nowego wokalisty, któremu też się dostało, w sumie trochę za niewinność - znam tego pana z  kanadyjskiego Mystery, gdzie całkiem nieźle sprawdzał się w hard-rockowo  - AORowym repertuarze, tam przypominał Dennisa De Younga ze Styxu i to wychodiło bardziej naturalnie, a tutaj próbuje śpiewać „pod” Andersona, co nie jest rewelacyjnym pomysłem. Ale w kilku miejscach na płycie ten Styx w wokalach wychodzi.

 Suita „We Can Fly”, chociaż pozszywana z dość różnych fragmentów (ale nie aż tak różnych jak twierdzi Piotrek), wypada zupełnie dobrze – efektowna, słucha się tego przyjemnie, nie dłuży się, czego chcieć więcej? Reszta jest już bez żadnych rewelacji; “The Man You Always Wanted Me To Be” i “Life On A Film Set” sympatyczne, “Solitaire” Howe’a trochę nudnawy, a finałowy „Into The Storm” najbardziej przypomina „prawdziwy” Yes, chociaż tylko wokalnie, bo muzycznie… jakoś nie mam gdzie tego „przypiąć”.

 Myślę, że dla takiego bardziej „serdecznego” fana Yes, ten krążek faktycznie może być trudny do strawienia, no bo to Yes nie jest – nazwa z zawartością się nie zgadza. Natomiast ja nigdy nie byłem zagorzałym fanem tego bandu i dla mnie kto gra i co gra, to jest jeden ganzegal. Najważniejsze, żeby mi się podobało. Podoba mi się. Za suitę siedem z plusem, za resztę – sześć z małym plusem.  Razem to takie naciągane siedem. Niech mają.

 

PS. Mnie też bulwersuje sposób, w jaki koledzy potraktowali Andersona. Kłopoty osobiste powodem do zbanowania z zespołu. Trzydzieści lat temu w podobny sposób postąpił Roger Waters z Wrightem.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.