ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Yes ─ Tormato w serwisie ArtRock.pl

Yes — Tormato

 
wydawnictwo: Atlantic 1978
 
1.a) "Future Times" (Anderson, Squire, Howe, Wakeman, White) b) "Rejoice" (Anderson) [06:46]
2."Don't Kill The Whale" (Anderson, Squire) [03:56]
3."Madrigal" (Anderson, Wakeman) [02:25]
4."Release, Release" (Anderson, White, Squire) [05:45]
5."Arriving UFO" (Anderson, Howe, Wakeman) [05:56]
6."Circus Of Heaven" (Anderson) [04:31]
7."Onward" (Squire) [04:05]
8."On The Silent Wings Of Freedom" (Anderson, Squire) [07:48]
 
Całkowity czas: 40:50
skład:
Jon Anderson – Vocals, Guitar; Steve Howe – Guitar, Acoustic Guitar, Electric & Acoustic Mandolin, Spanish Guitar, Vocals; Rick Wakeman – Birotron, Organ, Piano, Polymoog, Harpsichord, RMI 368 Electric Piano/Harpsichord; Chris Squire – Bass, Bass Pedals, Piano, Vocals; Alan White – Drums, Snare Drum, Glockenspiel, Crotales, Cymbals, Bell Tree, Percussion, Drum Synthesizer, Gong, Vibraphone, Vocals
Oraz:
Damion Anderson – Voice; Andrew Pryce Jackman – Orchestral Arrangements
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,2
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Dobra, godna uwagi produkcja.
,6
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,12
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,48
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,34
Arcydzieło.
,20

Łącznie 125, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
06.01.2009
(Recenzent)

Yes — Tormato

"Jedna z najlepszych płyt w historii Yes" – tak w uzupełnieniu biografii zespołu pióra Dana Hedgesa napisał niegdyś o „Tormato” Jan Skaradziński. "Their worst album to date" – takie zdanie o tej płycie można było kiedyś przeczytać na stronie Tentative Reviews. To jedna z tych płyt, które wśród słuchaczy mają bardzo różne opinie - od kanonu po porażkę. Moim zdaniem - chyba jedna z bardziej niedocenionych płyt tej grupy.

Znacząca jest już data wydania płyty – 20 września 1978. Dwa lata wcześniej w robotniczych dzielnicach Londynu eksplodował punk. Nowa, prosta, hałaśliwa muzyka wywróciła do góry nogami całą hierarchię rocka. Niedawni bogowie – Pink Floyd, Yes, Genesis - nagle stali się dinozaurami, symbolami wszystkiego, co najgorsze w muzyce. Nagle wysokie techniczne i kompozytorskie umiejętności stały się przekleństwem... Dodajmy do tego jeszcze megapopularne w tym czasie disco. Zaczynały się trudne czasy dla ambitnego rocka.

Inna rzecz, że sam Yes już od paru lat się zmieniał. Pierwszy etap w działalności zespołu, zainteresowanie łączeniem rockowego instrumentarium i rockowej dynamiki i ekspresji z symfonicznym rozmachem i sposobem konstruowania kompozycji, doprowadził do jednej z najwybitniejszych płyt w rockowej historii – „Close To The Edge", z misternie skonstruowanym utworem tytułowym. Podbudowani sukcesem tej płyty, muzycy postanowili się porwać na coś jeszcze ambitniejszego: 80-minutową, podzieloną na cztery części kompozycję o tematyce mistycznej. I – niestety – przekombinowali. "Tales From Topographic Oceans" miał sporo pięknych, fascynujących momentów, ale jako całość był za długi, zbyt chaotyczny, monotonny, nużący, zbyt „rozłażący się w szwach”. Yes zrozumieli swój błąd - i na kolejnych płytach rozbudowane formy pojawiały się coraz rzadziej, za to na wzór "Close To The Edge" były starannie przemyślane i skonstruowane. Swoistym znakiem czasu była płyta "Going For The One" – „tylko" 15-minutowy "Awaken", misterną konstrukcją i podniosłym nastrojem dorównujący "Close..." plus kilka prostszych, zwięzłych utworów. Nie było jednak mowy o żadnym pójściu na łatwiznę – najbardziej przebojowe "Wonderous Stories" obok wpadającej w ucho melodii zawierało koronkową, misterną aranżację, typową dla Yes.

"Tormato" dowodzi, że ta koncepcja okazała się słuszna – Yes uprościł swoją muzykę, zrezygnował z epickich, wielominutowych, kilkuczęściowych kompozycji na rzecz zwięzłych, kilkuminutowych form, zaaranżowanych precyzyjnie, bogato, z inwencją. Muzyka jest bardziej chwytliwa, prostsza, bardziej przystępna – ale wciąż, w każdej sekundzie słychać stary, dobry Yes. Niestety, wadą płyty jest jej produkcja – jakby spłaszczona, sucha, wyraźnie brakuje choćby znanego z poprzednich płyt potężnego ataku gitary basowej Squire'a.

"Future Times/Rejoice" otwiera podniosła fanfara syntezatorowa Wakemana. Rick zresztą bardzo często na tej używa syntezatora Mooga, odsuwając na dalszy plan tak lubiane przez siebie organy. Utwór znakomicie wprowadza w zawartość płyty – chwytliwa melodia, typowo Andersonowski mistyczny tekst, wielogłosy, zmiany nastrojów, przemyślane, idealnie uzupełniające całość partie gitar i klawiszy.

"Don't Kill The Whale" to lekki ukłon w kierunku list przebojów – tło birotronu (odmiana melotronu, zbudowana przy współudziale Wakemana, niestety szybko zapomniana), charakterystyczna gitara Howe'a, chyba pierwszy w historii Yes tak konkretny, realistyczny tekst – apel o ocalenie wielorybów. Tak jak w przypadku "Wonderous..." – przy całej przebojowości, nie ma wątpliwości, że to zespół Yes. Aranżacja, brzmienie gitary Howe’a, opracowanie partii wokalnych...

Jeśli ktoś ma wrażenie, że Yes za bardzo chce być "na czasie" – kolejny utwór powinien go uspokoić. "Madrigal" pięknie buduje klasyczna gitara Howe'a i klawikord Wakemana. Dwie i pół minuty czarownego, delikatnego grania, które bez żadnych problemów mogłoby uzupełniać choćby "Close To The Edge"... Z kolei "Release Release" to jakby ukłon w stronę roku 1971 i "Roundabout" – dynamicznie, szybko, sporo się dzieje, wielogłosowe partie wokalne, zmiany nastrojów i tempa, dużo popisów zwłaszcza Howe'a i Wakemana... Gdyby tak jeszcze lepiej to wyprodukować, żeby lepiej zabrzmiał zwłaszcza Squire – powrót do przeszłości byłby kompletny. Yes znów pięknie nawiązuje tu do swojego dawnego, klasycznego stylu.

"Arriving UFO" to z kolei sięgnięcie jeszcze wcześniej. Do przełomu lat 60. i 70., pierwszych dwóch, nieco psychodelicznych płyt zespołu. Można się nawet zastanawiać, czy to czasem nie jakaś kompozycja, kiedyś pominięta na choćby "Time And A Word", teraz przearanżowana, unowocześniona i zarejestrowana na nowo... "Circus Of Heaven" do stylu Yes dodaje delikatny posmak... reggae. Ale bez obaw – to zaledwie posmak (bębny a la stalowe bębny jamajskie, rytmika). O tym, że jest to utwór Yes, przypominają choćby charakterystyczne partie Steve'a Howe'a, choćby starannie zaaranżowane, podniosłe partie wokalne. I ten klimat – przywodzący na myśl płytę „Relayer”, przypominający nastrój "To Be Over" czy "Soon"...

"Onward" to jakby zapowiedź mniej udanych lat 80. Trochę przesłodzona, popowa ballada, którą ratują kunsztowne wielogłosowe partie wokalne - choć można się czepiać, że trąci to nieco The Bee Gees. Ale warto przetrwać te cztery minuty, by dotrzeć do godnego Yes finału! "On The Silent Wings Of Freedom" to Yes znów w najlepszym wydaniu. Kunsztowne, nieco funkowo-jazzowe łamańce rytmiczne, wspaniałe popisy Squire'a i White'a (żeby nie to brzmienie!), energia i czad, świetnie uzupełniający się Howe i Wakeman (chwilami przypomina to trochę "Sound Chaser"), mistyczny tekst i znów - kilka głosów śpiewających unisono w dynamicznym refrenie... Osiem minut poezji.

Na "Tormato" Yes niejako zrzuca skórę. Porzuca dawne, złożone, trwające po kilkanaście minut utwory, prezentując kompozycje prostsze, bardziej eksponujące chwytliwe melodie (a tych Yesom nigdy nie brakowało!), chwilami ("Whale", "Onward") zbliża się do tzw. muzyki środka – ale wciąż jest sobą. Słychać to choćby w aranżacjach – bogatych, starannie zaplanowanych, ujmujących mnóstwem szczegółów. Yes nie zapomina o swojej przeszłości – jak wyżej napisałem, nietrudno doszukać się odniesień do poprzednich płyt zespołu – ale zarazem patrzy w przyszłość. "Tormato" miał dość mieszane recenzje, niemniej po obu stronach Atlantyku dotarł do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedawanych płyt. Sami muzycy nie przepadają za tą płytą, Howe stwierdził, że "tak naprawdę to nie mieliśmy pojęcia co ze sobą zrobić", Wakeman, że "ten materiał miał potencjał, ale..."

Piękna płyta. Dowód na to, że Yes potrafił znakomicie dostosować się do gwałtownie zmieniających się mód, zachowując przy tym swój klasyczny styl. Ciekawe co byłoby dalej, gdyby nie odszedł Anderson, gdyby nie odszedł Wakeman, gdyby nie było Trevora Rabina...

(wersja ostateczna; pierwsza wersja: koniec listopada 2007);

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.