Zdaje się, że recepturę na takie granie posiada Paul, lider i główna siła stwórcza w Domain (jeśli ktoś woli Pandemonium). A „gat etemmi” jest właściwie albumem, którego nie da się porównać do czegokolwiek, co powstało wcześniej na polskiej scenie metalowej. Jest to dzieło kompletne, oryginalne, gdzieś ponad próbami określenia gatunku muzycznego.
Gdybym miał wskazać jakieś ulubione kompozycje to z pewnością majestatyczny i powolny „asaku marsuti”, potężna i jednocześnie melodyjna „ningiszida”, szybie i proste, z wręcz heavymetalowym zacięciem „gat etemmi” czy w końcu absolutny przejaw burzy i chaosy na najwyższym poziomie „summa amelu kasip”. Ale przecież też „seven sibbitti”, „anzu storm”, „dingir xul” nie można niczego zrzucić, są zagrane potężnie i z pomysłem. Również zabierają słuchacza w stronę świata, w którym rządzą takie złowrogie siły jak chociażby pazuzu...
Nie jest to już surowe Pandemonium z początku lat 90tych, czasy się zmieniają, to oczywiste, ale duch tamtych dokonań na pewno towarzyszy tej muzyce. Powiedziałbym nawet, że jest to pewny i solidny krok w nowe tysiąclecie, jednocześnie mając na uwadze klasykę gatunku. Ia zi ia zi...