ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Domain ─ Pandemonium w serwisie ArtRock.pl

Domain — Pandemonium

 
wydawnictwo: Morbid Noizz 1995
 
1. the beginning [1:44]
2. blood of god [3:44]
3. immemorial legend [3:00]
4. sword into hear of lies [3:17]
5. the calling [3:37]
6. hagia Sophia [4:35]
7. lost preexistence [3:40]
8. mirror of hate [5:46]
9. somewhere above [2:58]
10. lost preexistence (remix) [3:40]
 
Całkowity czas: 36:01
skład:
Paul – vocal, guitar; Jack – bass; Carol – drums.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,0

Łącznie 4, ocena: Album słaby, nie broni się jako całość.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 6 Dobra, godna uwagi produkcja.
06.03.2008
(Gość)

Domain — Pandemonium

Nie ukrywam, że lubię ten album, chociaż jest chyba słabszy od dokonań Pandemonium i dziwny zakładając, że jest też ich kontynuacją. Nie widzę do końca ciągłości. Czasem zastanawiam się jaki wpływ na powstanie takiego w sumie prostego i bezpośredniego materiału miały te wszystkie awantury związane z utratą nazwy pierwotnego zespołu przez Paula, z drugiej strony de facto Pandemonium i Domain są tym samym. (Nawet z liter zawartych w pierwszej nazwie da się ułożyć nową – ot taka ciekawostka.)
 
Wpierw rozpoczynamy od perkusji wystukującej pozornie nieskładnie rytm, następnie wchodzi gitara zaraz po niej bas i tak właśnie prezentuje się „the beggining”, powoli dając już jakieś zrozumienie o brzmieniu całości i przechodzi to w chyba najszybszy na płycie „blood of god”. Jest to taki „walec” kojarzący się odrobinę gdzieś w tle z „devilri”, zwalniający głównie przy refrenie. I już w tym wypadku ujawnia się chyba największy mankament tego albumu, tj. wyjątkowo wyeksponowane brzmienie werbla, które niekiedy może drażnić. Mimo to uważam Carola (ex-Imperator) za bardzo dobrego perkusistę, w jakimś stopniu może niedocenionego czy zapomnianego.
 
blood of god
eternal name
will born
will return
 
children of night
down of your face
you have not any gods
before me
 
Zaskoczenie przychodzi już przy kolejnym utworze. „Immemorial legend” – coś na kształt „metalowej ballady”? Gitara akustyczna, w refrenie pojawiają się flet i skrzypce, oczywiście niski, gardłowy, charczący nieco głos wokalisty. Postronnego słuchacza może w sumie ten piękny utwór zadziwić, zwłaszcza, że muzyka w nim jest wyjątkowa przyjemna i delikatna a w zestawieniu z tym wokalem – majstersztyk.
Reszta płyty już pozbawiona jest takich ozdobników. W „sword into heart of lies” Paweł po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać naprawdę rytmiczne, melodyjne i ciężkie utwory, których słucha się z przyjemnością i które zapadają (– bezlitośnie wdzierają) w pamięć. Gitara jest w sumie tutaj bardzo czytelna, nie ma w niej tego napięcia, aby grać jak najszybciej, najbrudniej, najciężej, najagresywniej, powiedziałbym, że jest nawet na odwrót. Całość w tej materii brzmi spójnie, surowo, bez ozdobników, ale nawet selektywnie, mimo to trudno tu mówić o jakimś wielkim dokonaniu masteringowym (znając przyszłe losy zespołu), jest po prostu przyzwoicie.
 
leave my name imperfect mind
your holiness is not mine
truth is daughter of time
 
Świetnie prezentuje się stara i odkurzona „hagia sophia”, powiedziałbym, że nawet zyskała w tej wersji. To jest ten punkt najbardziej antychrześcijański, zawartość liryczna tego albumu rozciąga się właśnie od tych tematów do zagadnień bardziej filozoficznych czy refleksyjnych skierowanych w siebie, jak w fenomenalnym moim zdaniem „mirror of hate”. Wydaje mi się, że jest to jeden z takich utworów (obok „blood of god” i „sword into heart of lies”), który dzisiaj również po dokonaniu generalnego remontu i przystosowaniu do tych czasów świetnie nadawałby się na koncerty. Pozostaje tylko smutek, że zespół konsekwentnie pomija je na swoich występach. A jeszcze warto zwrócić uwagę na solówkę (coś mimo wszystko rzadkiego w tym zespole) w wyżej wspomnianym „mirror of hate”, zagraną na dodatek przez Jacka, dopełniającą ten utwór i będącą czymś na kształt kulminacyjnego momentu.
 
somewhere
the hidden stone
somewhere
the sign of god
somewhere
the key to past
in dead stream
malediction
 
Jak już wspomniałem – lubię ten album, chociaż zdaję sobie sprawę z pewnych niedociągnięć, jego słabości albo też tego, że niektóre utwory wydają się być pozbawione tego „pomysłu”. Nigdy też nie przemawiała do mnie specjalnie wizja zamykającego wszystko „lost preexistence (remix)”, nie był to najlepszy utwór tutaj, a i ta przeróbka niewiele do niego wniosła. Pozostaje też kwestia lekkiego skruszenia tego materiału przez już spróchniały ząb czasu.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.