Pandemonium na początku lat 90 było porównywane z takimi zespołami jak Samael, Celtic Frost czy też Bathory. Zwłaszcza porównanie z Samaelem wydaje się być dziwnie właściwie, gdyż muzyka obu kapel ewoluowała w sposób porównywalny i do dziś jest ze sobą niekiedy zestawiana. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że o ile „devilri” było dla Pandemonium tym czym „worship him” dla Samaela, o tyle „the ancient catatonia” z pewnością odpowiada „blood ritual” i w znaczeniu dla zespołu, i w warstwie muzycznej.
W odróżnieniu od poprzedniej pozycji jest tutaj znacznie lepsze brzmienie, bardziej czytelne, klarowne. Dwie współgrające gitary, całkiem ciekawe i pomysłowe solówki (chociażby ta z „different part”, do dziś przechodzą mnie ciarki), powolne tempo, rozbudowane utwory, właściwie od pierwszych dźwięków do ostatnich jest to erupcja riffów, wszelakiego rodzaju pomysłów i przejść. Jeśli miałbym jednak do czegoś się przyczepić to pewnie do perkusji, czasem można odnieść wrażenie, że przy tak rozbudowanych utworach powinna ona odgrywać większą rolę, wyraźniej zaznaczać rytm czy wszelakie zmiany, tak jednak niestety się nie dzieje (naprawdę wszystko wydaje się być całkowicie przez gitary odsunięte na boczny tor). Nie jest to tragedia, jednak jej znaczna obecność na „memories” (chociaż trochę przytłumiona), znaczenie jakie pełni na początku „different part” czy wreszcie pod koniec „might is right”, nie jest do końca wystarczające.
Otwierający płytę „the majesty” rozpoczyna się powoli, z trochę orientalnym motywem i dość niespodziewanie słuchacza atakuje głos osadzony jakby gdzieś w tle, jednocześnie ponad tym wszystkim, sprawiający też wrażenie odrobinę nieludzkiego. Podczas tych siedmiu minut zespół zaskakuje wieloma różnorodnymi rozwiązaniami, odrobiną skrzypiec, przeważnie wolnym tempem, ale też ciekawie zaaranżowanymi przyspieszeniami, dźwiękami dzwonu (gongu?) po piątej minucie, a gdy wokalista „uwalnia” z siebie następujące strofy:
i am the wisdom witch have many names
i am the key of all rituals
…albo:
i am the prophet of the new inspired
i am the old age
i am the dream
– przy tym natłoku dźwięków wcale nie tak trudno jest uwierzyć w prawdziwość tych słów.
Kolejny utwór znany już jest z „devilri”, tutaj przedstawiony w wersji odnowionej, odkurzonej, rozszerzonej, ciekawszej i... trochę jakby przygładzonej. Jest to dość typowe dla „the ancient catatonia”, że agresja, ogólna chęć zniszczenia czy cokolwiek z tych rejonów pokrewnego metalowi nie jest tu motorem napędowym.
W dalszej części płyty – jeszcze więcej pomysłów, jeszcze więcej melodii (to tutaj jak najbardziej odpowiednie słowo), różnych rozwiązań czy efektów takich jak chociażby wystrzały (w trochę bardziej niespokojnym i zachmurzonym „the black arts” z nieco zapętlonym motywem na gitarze) czy gitara akustyczna (w faktycznie mroźnym „winter”, a w nim fenomenalny fragment, w którym wokalista wykrzykuje:
close my eyes
i dreaming about sky
purple sky and sun like ice
mountains of sorrow and seas of tears
the call of woods
eternally ).
Również całkiem ciekawa i nieco inna rzecz dzieje się na „might is right” (zamykającym wersję kasetową albumu). Utwór ten (, podobnie jak wcześniejszy, „different part” zbudowany dość ascetycznie, jakby specjalnie pod solówkę będącą jego kulminacyjnym punktem) jest całkiem prosty, nie ma już takiej różnorodności, lecz gdy zostało już wykrzyczane wszystko, co było do wykrzyczenia o parę stopni zmienia się podejście zespołu do instrumentów. Zaczynają grać jakby odrobinę, prawie niezauważalnie, lżej, z większą swobodą do momentu, kiedy wszystko na ułamek sekundy się zatrzymuje...i rozpoczyna się coś na kształt biegu, maszyny pędzącej przed siebie. I faktycznie jest to machina, którą napędza perkusja, jednocześnie powoli wszystko się sypie, słychać to w gitarach, „odpadają” z tej konstrukcji, zamierają, napięcie wynikające z tej katastrofy powoli wygasa, a zamykająca to partia perkusji jest jakby ostatnim tchnieniem.
Nie uważam tego albumu za mroczny (w tradycyjnie metalowym rozumieniu tego słowa) lub że jest przepełniony gniewem czy nienawiścią, raczej widzę w nim swoistą formę artyzmu zamkniętą w pewnych kanonach muzyki metalowej lub nawet wypaczającej te granice, przesuwające je według własnego uznania. Być może dziś dałoby się to wszystko wyprodukować lepiej, w sposób głębszy, nadać tej muzyce przestrzeni, wyeksponować różne motywy, dodać ciekawsze efekty, podbarwić wszystko odpowiednio, ale i bez tego uważam, po wielu latach słuchania, że broni się on niezawodnie. I być może właśnie przez moją nieskrywaną i niesłabnącą fascynację tym materiałem (do tego stopnia, że znam każdy najdrobniejszy dźwięk) nie potrafię i nie chcę wystawić oceny (chociaż wydaje mi się oczywista).