ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Pandemonium ─ Devilri w serwisie ArtRock.pl

Pandemonium — Devilri

 
wydawnictwo: Carnage Records 1992
 
1. dark winds [2:14]
2. hagia sophia [6:02]
3. sunless domain [5:27]
4. unholy existence [4:05]
5. devilri [5:30]
6. might of the godz [4:40]
7. memories [4:45]
 
Całkowity czas: 37:03
skład:
Paul - vocal, guitar Peter - drums Simon – bass
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,7

Łącznie 10, ocena: Arcydzieło.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
12.02.2008
(Gość)

Pandemonium — Devilri

Zmiany zachodzące dookoła najlepiej zauważyć sięgając po coś starego. (Ale mądre zdanie.) Tak też dzieje się z wydanym na początku lat 90 (kiedy to było...) albumie łódzkiej grupy Pandemonium. Nie będę tutaj przytaczał bujnej historii zespołu, utraty nazwy, dekady jako Domain czy w końcu powrotu do legendarnego już szyldu. To wszystko łatwo znaleźć, czyta się z przyjemnością, zaciekawieniem, prawie jak jakiś kryminał czy powieść sensacyjną... No dobrze, może trochę przesadziłem.
 
Najbardziej zaskakującą rzeczą w przypadku tego albumu jest to, że po tylu latach (świetlnych w muzyce) nadal, mimo swojej porażającej prostoty, wciąga i „każe” siebie słuchać za jednym podejściem, przy wdechu.
 
Zaczyna się niewinnie, wiatr, dziwnie brzmiąca gitara wygrywająca jakiś z grubsza orientalizujący motyw i... Następuje reszta płyty. Konkretny cios. Nisko strojone instrumenty, powolna ściana dźwięku atakująca słuchacza, relatywnie prosta perkusja i charczący głos dopełniający całości. Wydaje się, że to tylko tyle, album death lub według innych black metalowy (dziś to już bez większego znaczenia) jakich w tamtym okresie powstało wiele (i do dzisiaj takowe się pojawiają jako demówki raczkujących zespołów, a nawet niektóre biją ten na głowę jakością czy produkcją). Nieco ponad pół godziny takiej pozornie prostej łupanki, brak popisów wirtuozerii (jest to w ogóle możliwe przy takim brzmieniu?), wreszcie nieodparte wrażenie, że zespół po prostu wszedł do studia i nagrał ten album.

Właśnie – „po prostu”.

Coś jednak musi być w tej muzyce, że do dziś, szesnaście już lat od premiery materiału, ludzie nadal domagają się tych utworów na koncertach i żywiołowo na nie reagują, a niektórzy mówią o nich nawet jako o „kultowych”.
To wyżej wspomniane przeze mnie „po prostu” jest jakimś zrządzeniem losu, darem zesłanym z niebios (lub okolic), dziwną inspiracją, jakkolwiek to nazwać, czymś, co spotkało zespół dowodzony przez Pawła Mazura i co sprawia, że w najprostszych dźwiękach pojawia się coś ponadczasowego, coś, co zmienia „piosenki” w „hymny”.
Naprawdę ciężko wyróżnić tutaj jakikolwiek utwór, nie ma słabszych momentów i jeżeli przejść do porządku dziennego z kwestiami dotyczącymi produkcji, można czerpać z tego albumu przez długi czas ogromną przyjemność. Jednak jest to specyficzny rodzaj przyjemności, nie wynikający z jakiegoś subtelnego piękna kompozycji, selektywnego brzmienia, tekstów o wymowie nad wyraz głęboko filozoficznej, w tym wypadku mamy kontakt ze swoistym żywiołem, jesteśmy blisko źródła, pewnej pierwotnej energii.
 
Nie wystawiam żadnej oceny, bo w przypadku takiej pozycji jest to właściwie niemożliwe; zupełnie inna epoka, całkiem inne realia, jedynie, co zostało to muzyka, która mimo tego czasu nadal potrafi poruszać.
 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.