Tęsknię za truskawkami, te kilka tygodni obfitości w roku, a potem dziesięć miesięcy truskawkowego postu... I proszę nie mówić, że z zamrażarki też mogą być. Albo te hydroponiczne mutanty bez smaku, błeee. No, nie jest tak źle, pierwsza porcja już niedługo, bo może nawet przed Wielkanocą. I to nawet dość świeże, tyle, że w postaci najnowszej płyty Strawbs pt. “Deja Fou”. Na nią czekam jeszcze, ale poprzednia już zdążyła sobie już u mnie ciepłe miejsce zrobić .
Zaktywizował się zespół ostatnio strasznie, co rok prorok, bo “Blue Angel” wyszło w 2003. Najpierw milczą przez kilkanaście lat, nic nowego nie nagrywają, a tu bęc, bęc – rok, po roku. A internet przydaje się. Pewnej październikowej, sobotniej nocy, kilkanaście miesięcy temu, kiedy jak zwykle w telewizji nie było kompletnie nic, a ostatni mecz skończył się z godzinę wcześniej, zacząłem szwendać się po sieci, dziwnym trafem omijając strony z panienkami. Cóż, bywają i takie dni.
Trafiłem sobie na progrock.com i zacząłem dokładniej eksplorować ich play-listę. Wśród tabunu zespołów, których nazwy nawet Naczelnemu nic nie mówią, trafiłem na Strawbs i płytę, której tytuł mnie nic nie mówił – miał prawo. Bo to była pierwsza studyjna płyta zespołu od ładnych paru lat – chyba 12-stu. No trzeba poznać. Parę wieczorów później większość materiału miałem już przerobioną. Za jeszcze parę dni , płyta wylądowała już fizycznie w moich rąsiach.
Moja ocena tego krążka będzie skażona dużą sympatią do zespołu, którego płyty należą do najczęstszych bywalców mojego odtwarzacza . I nie będę się silił na jakiś zbytni obiektywizm – ja Truskawy lubię. Zawsze, jak moja ręka lata po półce w okolicy litery S , to tak odruchowo ląduje na Strawbsach i wygarnia co się nawinie, ile miejsca w garści. Najczęściej jest to “Kolekcja Antyków”, “Bursting at The Seems”, “Greatest Hits Live!”, “Deadlines”, albo “Hero And Heroine”.
Dobrze się ta nowa płyta zaczyna, długa jedenastominutowa kompozycja tytułowa, trzymająca poziom co udatniejszych klasyków zespołu sprzed 25-30 lat. A potem..., a potem to jest już nieco gorzej. No ,ale mimo wszystko nie ma co narzekać. Co prawda jest parę utworów , które mi strasznie “skrzypią” na tej płycie – przyplątało się jakieś country ( “Strange Day Over The Hill”, w sumie nie ma się co dziwić, tyle lat już siedzą za oceanem), “Oh So Sleepy” to taka trochę niewydarzona , rockowa rąbanka (rockowa jak na Strawbs, nie mylić np. z AC/DC). Folkowa ballada “Further Down The Road” też żadna rewelacja. Ale to już tyle, do czego chciałbym się przyczepić. Reszta jest w porządku. Jest sporo muzyki, którą ci , co lubią Strawbs najbardziej cenią, czyli epickie ballady; rozbudowane - i na długość i aranżacyjnie. Na pewno utwór tytułowy, potem “There Will Come The Day”, “Morning Glory, “The Plain”. Do tego bardzo ładne dwie takie kameralne ballady “Sealed with The Traitor’s Kiss” i “Cry No More”. Do tego całkiem niezła, nowa wersja “Lay Down” ( lepiej brzmiąca niż oryginał, bo technika nagraniowa poszła od czasu premiery tego numeru trochę do przodu). I jako bonus bardzo udana, dynamiczna i przebojowa kompozycja “The King”(30 lat temu wydaliby to na singlu i mieli dużego hita). No , na wagę tej reszty jest tego dosyć sporo, dobrze ponad 40 minut (cała płyta trwa prawie godzinę). De facto regularny long-play wg standardów z czasów przed kompaktowych. Jest to staroświecka płyta nagrana przez zespół, który z założenia nie ma zamiaru się zmieniać (a co ma zmieniać, hip-hopu, ani prog-metalu grać nie będą). Dla starych fanów , którym serce mocniej bije przy np. “Hero And Heroine” (“Bohater i bohaterka”, a może “Bohater i heroina”, ale czy to czasami nie to samo? Polecam rewelacyjną wersję z “Concert Classics”).
I tak mi się wydaje, że jest to najlepszy album Strawbs od chyba właśnie od “Bohatera i bohaterki”. Za “Ghost” nie przepadam, późniejsze są jeszcze bardziej nierówne (niestety nie znam dwóch nagranych za oceanem na przełomie lat 80-tych i 90-tych).
Dla płyt, takich jak właśnie “Blue Angel”, mam swoją własną kategorię oceny – wielka rewelacja to nie jest , ale się dobrze słucha. I taka jest ta płyta – dobrze się jej słucha.