WERSJA ZWARTA, DLA CZYTELNIKÓW, KTÓRZY NIE LUBIA MEGO STYLU PISANIA!
Bardzo dobra płyta. Taka refleksja przemknęła mi przez myśl. W krótkich słowach, lub nawet równoważnikach zdań album można podsumować następująco:
ALTERNATYWNA WERSJA RECENZJI DLA TYCH, KTÓRZY LUBIĄ ROCK PROGRESYWNY I JAKŻE ODPOWIEDNIE DO STYLU MUZYCZNEGO RECENZJE!
Czy lubię niemieckie granie? Zapytałam samą siebie. Wiem, zarzuca się często artystom niemieckim wręcz modelową umiejętność przyswajania i kompilowania wątków muzycznych w jedną całość. W przypadku RPWL miano „nowego Pink Floyd”, czy wręcz dość pejoratywna „łatka” „zgrabnych imitatorów” spowodowała, iż – owszem z płytami zespołu zapoznałam się, jako ciekawostką, ale...muzyczny świat RPWL był dla mnie zupełnie obojętny. Ot zupełnie nieszkodliwe, przyzwoite niemieckie granie. Jak to w reklamach zza zachodniej granicy bywa SUPER, PRAKTISCH, GUT!
Cóż...zacznę od okładki. Wściekłe, nasycone barwy. Psychodelia „jak ta lala”. Okładka wręcz modelowo kiczowata, ale...chyba tak ma być.
Zaczyna się tak....
...delikatne intro do Sleep. Leniwa, „lejąca się” fraza gitary. Jak najbardziej „pinkfloydowska”. I Barrettowska (nie mylić z Sydem!!). Maleńkie odniesienia do Pendragon z albumu The Window of Life i The World. Osobiście mogę rzecz – iż lubię takie smędzenie i boleść!!
Warstwa liryczna....cóż..The time goes by....
Mój przyjaciel zawsze mi powtarza (chyba po raz milionowy), iż cierpliwość popłaca. Mówi jeszcze o moim młodym wieku i tej nucie zniecierpliwienia w głosie. Że chcę już i teraz...zatracić się. Jestem marzycielką i jednak...pomimo uprawianego na poczet „współczesnego świata” pragmatyzmu, gdzieś tam we mnie zapodała się dusza romantyka.
Hm…RPWL doczekał się moim zdaniem swojej własnej „maniery” muzycznej. W chwili obecnej nie nazwałabym zespołu „klonem Pink Floyd”. Powoli to mało zaszczytne jarzmo zostało zrzucone. Na World Through My Eyes zespół zaczął grać swoją muzykę. Nowe utwory nie sprawiają już wrażenia udatnych cytatów z Pink Floyd. To bardzo cieszy. Start The Fire jest uroczym utworem, bardzo zgrabnie zaaranżowanym, przemyślanym i...dość radosnym.
Everything Was not Enough. Dla mnie killerski kawałek…piękny, zwiewny i…straszny…slide guitar, ładny wokal Langa...typowy kawałek a’la RPWL. Nie mniej podczas słuchania cierpnie skóra...lejące się dźwięki, „deszczowy fortepian”, delikatna gitara. Słodycz powiecie? Nie do końca...wspaniałe zostało w tym utworze zbudowane napięcie. Od delikatnego „pulsu” (nie Puslu;), aż po erupcję dźwięków.
W Roses gościnnie zaśpiewał Ray Wilson. I cóż? Bardzo przeciętna rzecz, przypominająca nawet odrzut z sesji Calling all Station Genesis. Oczywiście ten „mix” Pink Floyd z Genesis może się podobać, nie mniej mnie nie do końca przekonało to „marketingowe” zagranie RPWL. Aczkolwiek Ray stanął na wysokości zadania i zaśpiewał po prostu REWELACYJNIE!!
Bez wątpienia najlepszym utworem na albumie jest Lights. Kunsztowna aranżacja, utwór wręcz skrzący się pomysłami. Szemrzące klawisze, lekko „niepokojący nastrój”, świetne gitarowe solo oraz porywające pasaże klawiszy. Oczywiście nadal RPWL nie gra odkrywczej muzyki...Bardzo Zappowski Sea-Nature (totalny odjazd zarówno w harmoniach, jak i strukturze) to również silny punkt albumu. Lubię takie ”muzyczne mruganie okiem do słuchacza”. Na dodatek wspaniałe solówki!
Bardzo Beatlesowskie World Through My Eyes oparte na wschodnich skalach. Dźwięki sitar czy innych egzotycznych instrumentów mogą przypominać nieco muzyczne eksperymenty Georga Harrisona. Byłby to kapitalny utwór, ale...gdzieś w okolicach 5 minuty cały utwór zaczyna się „rozjeżdżać”. Wprowadzony element improwizacji niestety burzy bardzo pozytywne odczucia. Utwór jest po prostu za długi.
Day of My pillow. Taki delikatny akustyczny kawałek. Nic wielkiego, ot przyjemne, niezobowiązujące granie.
Podczas odsłuchu bawiłam się znakomicie. Zapuściłam również muzykę z albumu osobom, które na co dzień nie słuchają rocka progresywnego. Reakcja była tylko jedna: WOW! W którym radiu to grają? Nie grają? Szkoda bo przecież to taka fajna muzyka....
Cieszę się bardzo, iż RPWL zaczyna budować swój muzyczny światek. Na szczęście...przebyli długą drogę. Od wiernej kopii Pink Floyd do...własnych muzycznych poszukiwań.
Muzyczny rok 2005 zaczął się dla mnie silnym akcentem! Przed nami jeszcze 11 miesięcy. Wiem jednak, iż najnowsze dzieło Niemców będzie wysoko w zestawieniu roku bieżącego. dlaczego? To po prostu dobra płyta.