Przede wszystkim rzuca się w oczy światło. Wszędzie - światło. Wszędzie - jasno. Wszędzie – słońce (*).
Lubię muzykę Sweet Noise. Naprawdę. Od czasów Getta, poprzez świetny Koniec wieku, Czas Ludzi Cienia, Revoltę, aż po najnowszy The Triptic muzyczny świat Piotra „Glacy” Mohameda funkcjonuje gdzieś obok głównego nurtu promowanego przez media. Nie sposób Mohamedowi odmówić zacięcia w naprawianiu świata, determinacji i przede wszystkim charakteru. Nagrywanie płyt „na opak”, wymagających myślenia, nie serwujących prostej, popkulturowej papki na 4/4 i łatwych skojarzeń: tak – nie, białe –czarne naprawdę budzi szacunek. The Triptic to płyta TRUDNA, którą nie do końca „załapią” młodzi, znudzeni życiem mieszkańcy ciemnej planety (zapatrzeni w I-Pody i swoje komórki).
The Triptic – odczytywać tę nazwę można chyba w różny sposób. Triptic jako tryptyk (czyżby zamknięcie cyklu Czas ludzi cienia, Koniec wieku?). Trip-tic - podróż, wyprawa w świat afrykańskich fobii, wierzeń, bolączek, gniewu mieszkańców slumsów (tsotsi) i codziennego życia na marginesie. Trip-tic – czyli dalekie echa triphopu, bowiem elektroniki znajdziemy na albumie sporo.
Muzycznie jest zaskakująco, świeżo i z głową. Kompozycje zawarte na albumie są przemyślane a wykorzystane elementy etniczne (chóry, ludowi śpiewacy, odrobina soulu czy też ragga) są przysłowiową wisienką na torcie. Owszem, połączenie afrykańskich rytmów, plemiennych zaśpiewów i tego całego „etno” z rockiem/metalem/popem znamy przecież i z Graceland Paula Simona, płyt Petera Gabriela czy też produkcji Sepultury. Glaca (bo przecież on stanowi o sile Sweet Noise) nie jest pierwszą osobą, która daje nam „kawałek Afryki”. Tak, to prawda, słychać na The Triptic puls czarnego kontynentu – i jest to puls bardzo silny. Nie tylko dlatego, że w nagraniach brali udział południowoafrykańscy muzycy. Glaca i przyjaciele pokazują nam tysiące barw, zapach sawanny, hałas miasta, ciepło nagrzanej ziemi, słony smak łez i żelazisty posmak krwi.
Najpierw poznałam cover Współczucia dla Diabła, która to wersja jest muzycznie bardzo oddalona od kanonicznego oryginału Stonesów. Spowolniona, oparta na prostym ludowym zaśpiewie, z ciekawym gitarowym solem, bardzo „lejąca się” i jak na Sweet Noise oniryczna kompozycja (która może przypominać...Deep Forest). Zupełnie różna od wersji pierwotnej, ale równie frapująca, będąca niemalże twórczym rozwinięciem stonesowskiego tematu. A później, znając tylko ten utwór, pobiegłam do sklepu i...The Triptic zagościł w moim odtwarzaczu praktycznie na stałe. Muzycznie jest pastelowo, etnicznie i zarazem ciężko. Masywne partie bębnów, ciężkie i „tłuste” partie gitar (praktycznie w każdym utworze), scratche (np.: Give it all away) i elektroniczne bity wręcz ocierające się wręcz o industrial (np. Painkiller, Chaos), nieco ambientowo- japanowe plumkanie (World) oraz śpiew – gdzieś z głębi duszy, prosty, jednostajny i harmonijny. Krzyk, wrzask i subtelny szept Glacy, czasami hip-hopowe melorecytacje i nawijki (np. In The Name) oraz Głos Afryki. Afryki, do której Mohamed ma sentyment, którą kocha i z której pochodzi. Brzmienia kojarzące się z Trentem Reznorem wcale nie kolidują ze słodkimi głosami afrykańskich śpiewaczek ( np. Without, Sympathy For the Devil 666). Elementy nu-metalowe też jakoś nie rażą. A i ładne melodie się na płycie znalazły (walczykowaty Wahan Song z ładnymi klawiszami może nieco przypominać PoS). Bolączką takiego albumu byłby nadmiar wszystkiego i barokowy przepych. Jest tych różnorakich brzmień sporo, ale Glaca i Toczko znaleźli złoty środek: jest ciężko i jednocześnie pięknie. Podobnie jak puzzle w układance dźwięki pasują do siebie idealnie. Rzadka sztuka w dzisiejszych czasach.
Dodatkowy dysk zawiera teledysk do Sympathy For The Devil 666, fragment występu Sweet Noise gdzieś na ulicach Kapsztadu, materiał ze studia (ciekawy), galerię zdjęć. Szkoda tylko, że zabrakło filmu z podróży Glacy po RPA.
W ciszy wszyscy rozeszli się do lepianek, a chłopcy pogasili na stołach światło. Była jeszcze noc, ale zbliżała się najbardziej olśniewająca chwila w Afryce - moment świtu.(*)