Długo, bo aż cztery lata, Niemcy z RPWL kazali czekać na swój zupełnie nowy materiał studyjny. Ostatni takowy - The RPWL Experience – pojawił się wszak w 2008 roku. Sporo się w tym czasie w ich obozie działo. Pojawiło się pierwsze pełnoprawne koncertowe DVD, zarejestrowane zresztą w naszym kraju, a i trafił się krążek kompilacyjny The Gentle Art of Music. Ponadto muzycy, w pewnym momencie, zapragnęli powrotu do swoich korzeni kowerując podczas jednej z tras muzykę mistrzów z Pink Floyd i aż trzech z nich - Karlheinz Wallner, Yogi Lang, Chris Postl (ten ostatni nie jest już w zespole) - pochwaliło się swoimi pobocznymi projektami muzycznymi. Dla prawdziwych wielbicieli twórczości Niemców były to jednak tylko drobne przystawki do dania głównego, mozolnie przygotowywanego i zapowiadanego jako coś wyjątkowego, wydawnictwa studyjnego.
I oto jest – Beyond Man And Time – pierwszy w historii zespołu koncept album. Krążek, na którym teksty zainspirowane zostały najważniejszym dziełem niemieckiego filozofa Fryderyka Nietzschego – Tako rzecze Zaratustra. I choć z pomysłem korzystania z idei Nietzchego w muzyce popularnej oryginalni wcale nie są, trzeba przyznać, że zadanie postawili sobie ambitne.
Także, a może przede wszystkim, muzycznie. Bo to jednak muzyka stanowi w dużej mierze o sile albumu. Beyond Man And Time jest z pewnością czymś wyjątkowym w dyskografii grupy. Najambitniejszym, różnorodnym i wielobarwnym krążkiem w ich historii. Płytą, na której artyści wykorzystują praktycznie wszystkie swoje dotychczasowe muzyczne doświadczenia i inspiracje. Zwarte w jedną, 70 – minutową, całość tworzą RPWL w dużej pigule, z bagażem 12 lat poszukiwań własnej drogi, które na tym krążku osiągają pewien ważny etap.
Z pozoru to RPWL taki jak zawsze. Z charakterystycznym, ciepłym i dopieszczonym, głosem Yogiego Langa, sporą dawką dobrej, czasami nawet prawie przebojowej melodyki i oczywiście wszechobecnym duchem Floydów, od którego pewnie już nigdy nie uciekną.
W klimat krążka doskonale już wprowadza dwuminutowy Transformed, pełniący rolę mocno ambientowego (z małym skrętem w kierunku world music) intro. Następujący po nim, niespełna dziesięciominutowy We Are What We Are, obok krystalicznie czystej i błogiej partii wokalnej skontrastowanej z szorstką gitarą Wallnera, uwagę przykuwa ponownie intensywnym wykorzystaniem elektroniki. Zresztą w jego środku mamy bardzo „psychodeliczne” klawiszowe solo. Tytułowy Beyond Man And Time jest ładną balladą, rozpoczętą majestatycznym gitarowym popisem i zawierającą zgrabny refren zaśpiewany na Hammondowym podkładzie. W podobny nastrój wprowadza kończący całość, równie nastrojowy The Noon. Przechodząc w nieco żwawsze rewiry, warto przywołać promujący album Unchain The Earth – skonstruowany na modłę niezapomnianego Roses, jednak nie mający tej siły wyrazu i przebojowości. Nie można też pominąć odhumanizowanego The Road Of Creation, z przetworzonym wokalem, transową figurą basową i intensywnym refrenem. Nieprzypadkowo pewnie po nim muzycy umieścili 2 - minutowy drobiażdżek w postaci ascetycznego, ponownie zdominowanego przez elektronikę, Somewhere In Between. The Shadow i następujący po nim The Wise In The Desert to w zasadzie proste rockowe numery z… popowym wręcz nalotem. Najważniejsze jednak przychodzi po nich. 16 – minutowy The Fisherman jest prawdziwym opus magnum płyty i zarazem najklasyczniejszą, wielowątkową progresywną suitą, z orientalnym wstępem i dwoma popisami gitarowymi Wallnera. Epikiem, w którym słychać King Crimson, Marillion, Yes, The Flower Kings… Rzecz dla absolutnych progmaniaków.
Udała się Niemcom ta płyta i wydaje się, że warto było na nią czekać. I choć z pewnością wgryzienie się w nią wymaga od słuchacza trochę czasu, nie powinien on być czasem straconym…