Można powiedzieć, że formacja Amarok powoli wchodzi na salony polskiego progresywnego rocka, albo może lepiej byłoby rzec, ambitnego, nietuzinkowego grania. Michał Wojtas i jego zespół zaliczyli między innymi dwa lata temu Summer Fog Festival, na którym poprzedzali występ samego Nicka Masona, a w tym roku byli na dużym United Arts Festival, na którym dzielili scenę między innymi ze Stevem Rotherym i Riverside. Ponadto, gdy tylko po 13 latach przerwy powrócili w 2017 roku, dość szybko zaczęła się poszerzać ich dyskografia. Najpierw był album Hunt, dwa lata później The Storm a teraz otrzymujemy ostatnią część trylogii – Hero.
Hero według tego co pojawiło się w zapowiedziach albumu to opowieść o bohaterze, który walczy o przetrwanie, mierząc się z rzeczywistością i z samym sobą. O każdym, kto z odwagą podąża w nieznane. Liryki odnoszą się do niepewnej przyszłości człowieka związanej choćby z postępującą cyfryzacją czy wreszcie z tym, z czym mierzymy się aktualnie, pandemią.
Pod względem muzycznym Amarok nie zaskakuje jakąś drastyczną stylistyczną zmianą. W dalszym ciągu w ramach progresywnej, wielowątkowej formy, mieści elementy folkowe, etniczne i ambientowe. Ma jednak ten album w sobie elementy, które powodują, iż jest dla mnie ich absolutnie najlepszą płytą. Bo nie jest już tylko zbiorem bardzo dobrych, mocno ilustracyjnych i klimatycznych tematów, które broniły dotychczasowych płyt jako całości (bo tak z perspektywy czasu je odbieram), ale zestawem niezwykle wyrazistych, przejmujących kompozycji o kapitalnych tematach melodycznych, które bronią się po prostu jako oddzielne utwory.
Oczywiście że słychać ewidentne inspiracje. W otwierającym płytę It's Not The End wokalna figura jest swoistą wariacją na temat Floydowego High Hopes. Zresztą Floydowych klimatów tu jest więcej, poczynając od ogólnej melancholijności płyty, po – przede wszystkim – przepiękne gitarowe formy solowe w iście Gilmourowskim stylu. Wystarczy posłuchać The Orb, What You Sow, czy wreszcie tytułowego Hero. Wracając jednak do It's Not The End. Warto zauważyć, że kompozycja w drugiej części nabiera rockowego wigoru i energetyczności w stylu solowych dokonań Stevena Wilsona. Dawno nie słyszałem Amarok w tak mocnej odsłonie. Ponadto takie Wilsonowe jest jeszcze The Dark Parade. Wojtas miał okazję współpracować z Mariuszem Dudą i Colinem Bassem. I ducha tych artystów, którzy wszak kochają folk (pamiętajmy choćby o Bassowym projekcie Sabah Habas Mustapha) też tu słychać. Transowe, hipnotyczne, mocno etniczne kompozycje, z wyrazistym rytmem i bogatą aranżacją, czerpiące z szeroko rozumianej world music, ale też z naszego rodzimego Lunatic Soul robią wrażenie (Hail! Hail!, The Dark Parade). Urzekający jest też Amarok w utworach wyciszonych, stonowanych, pozbawionych rytmu (The Orb, What You Sow).
Jednym słowem, niby stylistycznych zapożyczeń jest sporo, jednak uzupełnienie ich dobrymi partiami wokalnymi Wojtasa i instrumentalnym bogactwem (skrzypce, theremin, gong wietrzny, djembe, harmonium, flet, kije deszczowe) robi bardzo dojrzałe i szlachetne wrażenie. Do tego album naprawdę ładnie, przestrzennie i selektywnie brzmi. Jedna z najciekawszych polskich premier tego roku. Polecam.