A to już druga płyta Clepsydry (po The Gap), której reedycja ukazuje się nakładem poznańskiego Oskara. I jest to trzecie życie albumu More Grains Of Sand, który pierwotnie ukazał się w 1994 roku jako wydanie własne formacji. Dziesięć lat później, nakładem Galileo Records, pojawił się pięknie wydany, limitowany do 1000 sztuk, box z reedycjami czterech płyt grupy, w tym z More Grains Of Sand. Płyta zyskała wówczas nową szatę graficzną oraz bonusowy utwór – koncertową wersję The Missing Spark z koncertu w Barcelonie w 1998 roku. Oskarowa edycja powraca do oryginału sprzed 27 lat jeśli chodzi o zewnętrzności (tym razem jest to digipak ze złotym tłoczeniem) i podstawowy zestaw kompozycji, choć… W spisie utworów nie ma żadnego dodatku (tylko 13 kompozycji), ale na dysku uruchamia się ścieżka numer 14 i jest to oczywiście wspomniane The Missing Spark w koncertowej wersji. Mamy zatem powtórkę z 2014 roku, szkoda jednak, że nie uwzględniono tego w opisie płyty.
More Grains Of Sand to druga płyta w dyskografii Szwajcarów (dla wielu fanów ulubiona) i z pewnością klasyk melodyjnego neoprogresywnego rocka lat dziewięćdziesiątych. Pisząc na naszych łamach o wielu albumach Clepsydry wielokrotnie wspominałem, że mam do nich słabość i najzwyczajniej lubię ich słuchać. Choć z pewnością ich muzyka ma trochę wad i niedostatków. I to na More Grains Of Sand słychać. Poczynając od ewidentnego braku oryginalności i szerokiego czerpania z wczesnego Marillionu i Pendragonu. Trudno też nie dostrzec dosyć przeciętnego śpiewania w języku Szekspira wokalisty Aluisio Magginiego. Drażnić też może nieco topornie brzmiąca perkusja (chwilami ma się wrażenie, że to automat) i średni miks całości.
A jednak lubię wracać do tego albumu. Bo uwielbiam ten wysoki, patetyczny i pełen emocji głos Magginiego, cenię te długie gitarowe tyrady solowe Gabriele Hofmanna, który notabene, pożegnał się z Clepsydrą po tej płycie. Miło mi się też słucha tych ciepłych klawiszowych teł dodających całości pewnej symfoniczności. Wiem, jest to neoprogresywny rock niezwykle przystępny, melodyjny, pełen wręcz romantycznych i nostalgicznych tematów. Z drugiej strony, na tym koncept albumie, w którym wszystkie utwory są połączone i tworzą jednolitą całość, jest naprawdę sporo mocnych gitarowych riffów. Wystarczy posłuchać przede wszystkim krótkiego Fly Man, ale też rozbudowanych No Place For Flowers i The River In Your Eyes. Dominują jednak na nim z jednej strony delikatność, z drugiej, epickość. Są na tej płycie ich klasyki, do których grupa sięgała na koncertach (Moonshine On Heights z wokalnym udziałem samego Nicka Barretta z Pendragonu, No Place For Flowers) ale również piękne perełki w postaci Hold Me Tight i pełnego uroczych harmonii The Outermost Bounds. No i jest wreszcie The Prisoner's Victory ze ślicznym gitarowym unisono.
Jednym zdaniem – mimo pewnych niedociągnięć, wielbiciele emocjonalnego i melodyjnego neoprogresywnego rocka powinni tę płytę postawić na półce.