Tematyka siedmiu grzechów głównych od dawna była inspiracją dla światowej kultury i sztuki. Odnajdziemy ją także w muzyce i to nawet w samym rocku progresywnym. Przypomnę, że choćby wydany w 2004 roku drugi album walijskiej Magenty, zatytułowany Seven, odnosił się do tej tradycyjnej chrześcijańskiej klasyfikacji. Także najnowszy krążek krakowskiego Millenium jest konceptem odwołującym się do niej.
Mamy zatem siedem utworów, których tytuły są nazwami owych grzechów i wad, z tekstami napisanymi przez Łukasza Galla i Ryszarda Kramarskiego. Można przy takiej tematyce popaść w banał, jednak panom udało się tego uniknąć. Dlaczego? Po pierwsze liryki, choć pozbawione jakiegoś poetyckiego wymiaru, mają dosyć uniwersalny charakter, po drugie, odnoszą się do współczesnej rzeczywistości i aktualnych problemów społecznych. Najbardziej transparentnym tu przykładem może być utwór Lust, stworzony przez artystów wszak jakiś czas temu, idealnie jednak odnoszący się do sytuacji politycznej w naszym kraju. Kramarski zresztą w ramach promocji albumu przygotował do niego klip ze zdjęciami z aktualnych protestów w Polsce, przy okazji wywołując stawiane od lat pytanie o zaangażowanie polityczne artystów. Warto jeszcze zatrzymać się przy interesującej grafice wydawnictwa, bowiem okładkę zdobi praca Marka Szczesnego o wymownym tytule 7 Sins.
Pod względem muzycznym The Sin nie przynosi stylistycznego zwrotu. Grupa konsekwentnie podąża wytartą od lat ścieżką neoprogresywnego rocka o Pinkfloydowym zabarwieniu. Płytę zaczyna lekko ambientowo Pride. Za chwilę po raz pierwszy słyszymy piękny solowy popis gitarowy Piotra Płonki. To jedna z dwóch jego solowych figur w tej kompozycji. Między nimi jest też i miejsce dla ciekawą formę na klawiszach Ryszarda Kramarskiego. To na dziś moja ulubiona tu piosenka. Następny Lust, rozpoczęty wsamplowaną przemową, jest już żywszy, fajnie spięty klamrą mocnych gitarowych riffów na początku i końcu utworu. Ponadto w środku usłyszymy żeńską wokalizę dodającą swoistej etniczności. Podobną wokalizę usłyszymy jeszcze w czwartym Gluttony, z ostrym, „brudnym” wstępem i dźwiękami fletu (nie ma go w opisie płyty, zatem pewnie generowanym z klawisza) nadającymi pewnej folkowości. Z kolei w Sloth warto zwrócić uwagę na ładne figury pianina, te na końcu przynoszą jakby lekko jazzowy posmak.
To płyta (chyba tradycyjnie) usiana gitarowymi solówkami, snującymi się majestatycznie na klawiszowych tłach, zwykle na niespiesznych rytmach. Podobnie zresztą rzecz się ma z popisami na instrumentach klawiszowych. Kramarski oczywiście nie bawi się w wirtuozerskie sztuki, stawia na nastrój, klimat i melodię. A skoro mowa o tej ostatniej – jak zwykle udało mu się napisać atrakcyjne melodycznie utwory i tylko od wrażliwości słuchacza zależy, która z kompozycji bardziej przypadnie mu do gustu. Jednym słowem – Millenium po raz kolejny nie zaskakuje i raczej kieruje swoją nową muzykę do wiernych fanów, których The Sin absolutnie nie zawiedzie. Z drugiej strony, robi to ze sporą klasą i na bardzo dobrym poziomie.