Końcówka lat 80-tych była dla Europe szczęściem w nieszczęściu bowiem z jednej strony odnieśli ogromny suckes płytą „The Final Countdown” (singiel był numerem jeden w 25 krajach, a sam krążek rozszedł się w nakładzie ponad 8 milionów egzemplarzy), a z drugiej pojawiło się oczywiste parcie na stworzenie następcy na przynajmiej podobnym poziomie.
Ciśnienie czuli wszyscy, zwłaszcza Joey Tempest – twórca na dobrą sprawę całości materiału. Nawet po latach Mic Michaeli przyznał, że nie chciałby być w jego skórze. Tym bardziej, że kiedy zespół był u progu sukcesu, w jego szeregach doszło do najcięższego rozłamu bowiem gitarzysta John Norum nie był zainteresowany graniem (jak to sam określił) bubble-gum rock i wypisał się z interesu. Na szczęście Tempest szybko zatrudnił Kee Marcelo jako zastępcę, który zdążył nawet załapać się do kolejnych teledysków promoujących krążek na którym nie zagrał („Carrie” – nota bene w Stanach nawet większy hit niż „The Final Countdown”, czy „Rock The Night”). Jednak naedszedł rok 1988 i trzeba było zabrać się do pracy nad następną płytą.
„Out Of This World” podąża ścieżką utartą przez poprzedniczkę i nawet z zamyśle nie miała w planie z niej zejść. Krążek wypełnia tak samo prosta i przebojowa, ale zagrana z fajnym kopem muzyka.
Singlowe „Superstitious”, „Let The Good Times Rock”, “More Than Meets The Eye” to świetne, chwytliwe numery. Dla równowagi ballady też brzmią bardzo sympatycznie; i “Open Your Heart” (podkradziony z drugiego krążka kapeli – “Wings Of Tomorrow”) i rozbujany “Coast To Coast” i skromnie zaaranżowany, ale piękny „Tomorrow”. Pozostałe kawałki też wypadają świetnie. Trudno nie lubić „Just The Beginning”, „Sign Of The Times”, czy drapieżniejszego „Ready Or Not”.
Można się przyczepić, że na „Out Of This World” nie ma lokomotywy, przysłowiowego asa w rękawie, jednakże album jako całość prezentuje wysoki poziom, nie ma na nim żadnych gniotów, a tych kiludziesięciu minut bardzo przyjemnie się słucha.
Podobnież ten krążek nie ma najlepszych notowań u fanów Europe. Zresztą „środkowy” okres działalności zdaje się wypadać blado w porównaniu z pozostałymi (mam na myśli pierwszy – zdecydowanie bardziej hardrockowy w stylu UFO, oraz obecny) stąd niskie oceny „Out Of This World” nie mogą dziwić. Jednak omawiana dziś płyta jest więcej niż przyzwoita i to nie dlatego, że kilka lat później wypuszczą gorszą („Prisoners In Paradise”), lecz przede wszystkim cenię ją ze względu na jej zawartość, która prezentowała się ciekawiej niż niejednen pudel-metalowy produkt tamtych czasów.
Do „Out Of This World” wracam dość często ponieważ jest to po prostu dobra płyta.