Trochę zamieszania wśród swoich fanów poczynili Szwedzi udostępniając jako pierwszy singiel kompozycję Laquer. Nastrojowa, klimatyczna, silnie zdominowana elektroniką w nieco trip-hopowym entourage’u i z syntetycznym rytmem sugerowała ponowny zwrot w kierunku bardzo ascetycznego grania z okresu Dethroned & Uncrowned oraz akustycznej koncertówki Sanctitude. Natychmiast pojawiły się głosy, że to już nie ta „prawdziwa” Katatonią z lat 90-tych, czy z pierwszych albumów z XXI wieku. Zaraz jednak muzycy zaskoczyli drugim singlem, Behind The Blood. Jakże odmiennym, sięgającym klasycznie heavy metalowych korzeni, z mocarnymi gitarami, potężnie nabijaną perkusją i soczystymi liniami basu.
I ta promocyjna dwoistość dobrze oddaje charakter City Burials, jedenastego albumu Katatonii. Z jednej strony bardzo różnorodnego, z drugiej jednak nieco nierównego, mającego słabsze momenty. Powiedzmy sobie na początek jedno – to płyta, która nie sięga do najstarszej – mającej wszak już blisko 30 lat – historii grupy. Łączy raczej elementy stylu formacji kształtowanego w ciągu ostatnich 10 – 15 lat. Choć niewątpliwie więcej tu Katatonii cięższej, agresywnej, metalowej, niż tej wyciszonej.
Tej ostatniej doświadczamy wszak tylko we wspomnianym Lacquer, w niespełna dwuminutowym drobiażdżku Lachesis, w którym dominują głos, pianino i akustyczne brzmienia, oraz w Vanishers, pięknej, mroczniej balladzie, w której gościnnie zaśpiewała Anni Bernhard z Full of Keys (przypomnę, że to nie pierwsza wokalistka na płytach Szwedów, zdarzyło się to już na Dead End Kings, kiedy to w utworze The One You Are Looking For Is Not Here zaśpiewała wokalistka The Gathering, Silje Wergeland). Nie ukrywam, że Vanishers jest dla mnie najlepszą kompozycją na całej płycie, z pięknym refrenem i świetną, emocjonalną dramaturgią słyszalną w wokalnym duecie Renkse i wspomnianej Bernhard.
Zdecydowana większość utworów to jednak rzeczy stricte metalowe. Taki jest rozpoczynający całość Heart Set To Divide, choć zainaugurowany nastrojowo ładnymi harmoniami wokalnymi, później uderza połamaną, różnorodną rytmiką i ciętymi riffami. Taki jest Rein, czy rytmiczny i prący do przodu The Winter Of Our Passing. Generalnie jednak ekipa Jonasa Renkse i Andersa Nyströma trzyma się pewnych wypracowanych na poprzednich płytach schematów. Poszczególne utwory opierają się na delikatniej zaaranżowanych i klimatycznych zwrotkach oraz na kontrastujących z nimi mocniejszych refrenach zbudowanych na melodyjnych riffach. Takie są na przykład Flicker, Untrodden i City Glaciers. Ten ostatni to zdecydowanie mój drugi faworyt na albumie.
Do niewątpliwych atutów płyty należy świetne brzmienie, kapitalna praca obu gitarzystów no i oczywiście wokale Jonasa Renkse. Jego zimne, depresyjne partie wyrażające emocjonalną podróż przez miłość, życie i stratę są elementem, dzięki któremu Katatonię trudno pomylić z kimkolwiek innym. Szkoda jednak, że większej części utworów brakuje melodyjnej atrakcyjności. Wydaje się, że grupie już od dłuższego czasu trudno jest dorównać przepięknemu pod tym względem albumowi Night Is The New Day. W efekcie tego dostajemy trochę nijakie kompozycje, jak Rein, czy Neon Epitaph.
Zdecydowanie warto sięgnąć po wersję digibook i to nie tylko ze względu na stylowe, monumentalne i po prostu piękne wydanie okraszone zdjęciami, za które odpowiada sam Lasse Hoile. Słuchacz otrzymuje bowiem dodatkowe dziewięć minut muzyki i dwie kompozycje, które wcale nie zasługują na nazwanie ich odrzutami. Faktycznie druga z nich, Fighters, stylistycznie odbiega od płyty będąc praktycznie ewidentnym hard’n’heavy, niemniej to dobry, melodyjny numer. Spokojnie zaś na album główny mógłby trafić Closing Of The Sky, już bardziej stonowany, choć i z hard rockową wstawką i krótkim, wirtuozerskim popisem solowym na gitarze.
Nie jest to z pewnością ich najlepsza płyta, niemniej trzyma dobry poziom, poniżej którego Katatonia nie schodzi od lat. Szwedzi w dalszym ciągu oferują stylową odmianę ciemnego i melancholijnego prog metalu z elementami rocka elektronicznego.