ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Katatonia ─ Last Fair Deal Gone Down w serwisie ArtRock.pl

Katatonia — Last Fair Deal Gone Down

 
wydawnictwo: Peaceville Records 2001
 
1.DISPOSSESSION
2.CHROME
3.WE MUST BURY YOU
4.TEARGAS
5. I TRANSPIRE
6. TONIGHT’S MUSIC
7.CLEAN TODAY
8. THE FUTURE OF SPEECH
9.PASSING BIRD
10.SWEET NURSE
11.DON’T TELL A SOUL
 
Całkowity czas: 50:44
skład:
Jonas Renkse – lead and backing vocals / Anders Nystöm – rhytm/lead guitar mellotrone / Fred Norrman – rhytm/lead guitar / Daniel Liljekvist – drums / Matthias Norrman – bass
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,2
Dobra, godna uwagi produkcja.
,2
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,16
Arcydzieło.
,26

Łącznie 56, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
29.10.2002
(Gość)

Katatonia — Last Fair Deal Gone Down

....Powiedziałem ci już, że ból jednego człowieka wart jest tyle, co ból całego świata. A miłość jednej kobiety, choćby najgłupszej, waży nie mniej niż Mleczna droga i wszystkie gwiazdy. Ściskam cię w ramionach i czuję jakby wypukłość burty. Oto mój statek, oto wyprawa na pełne morze: groźne imię miłości..... Antoine De Saint Exupery Twierdza

Wszyscy miłośnicy twórczości J.R.R. Tolkiena doskonale znają początek Sillmarillion. Swoją księgę Tolkien zaczyna in principio od momentu stworzenia świata. Oto świat stworzony został z pieśni śpiewanej przez Iluvatara i podejmowanej przez Ainurów. Każda z tych istot snuła dalej swój temat, a potem Iluvatar wyjaśnił im w jaki sposób pieśń została przełożona na rzeczywistość stworzonego świata. Każdy bowiem z Ainurów mógł wówczas zobaczyć jak jego motyw współgra w harmonii z innymi. Jednakże jeden z Ainurów, Melkor, postanowił w swojej pysze dorównać i przewyższyć Iluvatara i zaczął do pieśni dołączać motywy własnego pomysłu. Niestety jego próba naśladowania stwórczej potęgi wprowadziła jedynie zamęt. Harmonia ustąpiła miejsca kakofonii, a przerażeni Ainurowie czekali, co uczyni Iluvatar. Wówczas nakazał on ciszę, po której pieśń wybuchła z nową silą. Dlaczego taki wstęp? O tym poniżej.

Nie będzie to typowa, znana wszystkim recenzja płyty. Nie chce, nie potrafię...nie potrafie pisać o tempach, instrumentach, basowych pochodach, gitarowych solówkach, klawiszowych szaleństwach i wokalnym warsztacie. Nie chce...!

...tak....Pamiętam jak na pierwszym roku studiów jeden z wykładowców zadał nam w ramach prac zaliczeniowych zagadnienie powinowactwa sztuk...Wówczas to jako młoda, nieopierzona, może naiwna dziewczyna napisałam ( jakże kiepską – widzę to teraz) pracę na temat Floydów....tak ..Patrząc z perspektywy dnia dzisiejszego tamta praca nie powinna była powstać, a może inaczej......Powinien zmienić się przedmiot zainteresowania

Caspar David Friedrich..Saint Exupery.....Katatonia....Niezłe zestawienie....

Sztuka: literatura, malarstwo czy muzyka to przestrzenie w których z jednej strony znaleźć się mogą najbardziej nieprzewidywalne fantazje, a z drugiej opisywać rzeczywistość. Wielki paradoks tej sytuacji polega na tym, że przewodnikiem po różnorodności jest....różnorodność. Po różnorodoności światów oprowadza nas różnorodność sztuk. Chcemy nanizać rzeczywistość na, jak określił to Jaakko Hinttika, „trans-światową nić”

...Na hasło muzyka uroczysta, pompatyczna niektórzy interpretatorzy wpadają w amok. Zbierają wielkie składy, preparują ideologie, robią straszne zamieszanie i najczęściej radzą sobie z wszystkim doskonale: organizacyjnie, estetycznie, muzycznie i efekciarsko. Naprawdę wszystko jest, jak mawia moja siostrzenica Emilka super ekstra.

Efekciarstwo jest oczywiście wpisanie w wykonywanie muzyki. Puste gesty, puste słowa, pustką wypełnione oczy....Pustka jak szarańcza rzuca się na wszystko. Najwspanialsza nawet muzyka też może wpaść w sidła zarazy, zwłaszcza, gdy do jej pisania, wybierania, czy w końcu wykonywania wyznacza się aparatczyków (nazwiska proszę, każdy ma na pewno kilku w głowie!) a nie prawdziwych twórców. Dla prawdziwego muzyka każda okazja, każda okoliczność, gdy może grać staje się świętem.....
Muzyka potrafi przegnać pustkę.
W pułapkę pustki nie dali się wciągnąć muzycy Katatonii. W jej grze ujmuje mnie zawsze wyczuwalna swoboda, elastyczność, piękna barwa i to coś, czego do końca nie potrafię zdefiniować. Odniosłam wrażenie żywiołowości i energii wzbierającej, dlatego, że w jej strumień wpadają małe strumyczki energii każdego muzyka. Nie trzeba było stosować sztucznych ..i tandetnych zabiegów, mających wzbudzić szacunek i podziw słuchacza, nie potrzeba było wymęczonej ideologii, ani próby wczuwania się. W zalewie gitarowo-klawiszowych szaleństw i manualnej ekwilibrystyki, prostota Katatonii jest cnotą. Równowaga jest słowem, które dobrze określa sposób gry zespołu. Panowie grają wręcz po dżentelmeńsku kolektywnie, jakby jeden drugiemu chciał swoją grą dodać blasku i piękna-, przy czym zyskują wszyscy, zwłaszcza w szybkich częściach. Muzykom udała się rzecz nadzwyczajna- przyciągają uwagę słuchacza ( a to wielki sukces!), każą wsłuchiwać się w swój wyrafinowany akompaniament, obezwładniają pięknem brzmienia, czarują delikatnością, ekscytują rytmicznym nerwem, podniecają wyobraźnią, a jednocześnie......

Muzyka Katatonii...z jednej strony surowe i ascetyczne brzmienie, z drugiej pełne niesamowitych barw i współbrzmień. Przede wszystkim śpiew- mocny, dynamiczny, silnie zrytmizowany, bezbłędnie wyławiający z muzycznego tekstu motywy i frazy, intrygujący artykulacją i brzmieniem. Może chwilami zbyt szybki i agresywny, ale mający w sobie jakąś niezachwianą potęgę i pewność. Zwolennicy tradycyjnego canto mogą być niepocieszeni..bo przecież Jonas Renskee nie epatuje słuchacza wielką skalą głosu, nie popisuje się wokalną wirtuozerią szokując słuchacza długimi wokalizami. Tak....ale posiada skarb.....barwę, którą bije innych, jakże wykształconych i wyedukowanych śpiewaków. Skarb ten umożliwi mu wykorzystanie jej w celach interpretacyjnych. Czasami jest to cichy emanujący podskórnym erotyzmem szept do ucha, czasami wyrywający trzewia krzyk
Muzyka? Instrumenty?....wykonana z największym skupieniem, z wielką żarliwością, wrażliwością i cierpliwością, z niespotykaną skalą dynamiczną- od dźwięku ledwo wyłaniającego się z ciszy aż do fortissimo..
Cieszy mnie ta płyta. Radością napawa mnie słuchanie jej. Nie ma w przypadku LAST FAIR...uczucia znużenia, które często ogarnia mnie podczas odsłuchu co niektórych wykonawców (domyślcie się o kogo chodzi). Nie ma w niej tej OCZYWISTOSCI dźwięków, tego znanego (i bezpiecznego) muzycznego schematu. To prawda, zwolennik obłędnych temp, szalonych solówek będzie rozczarowany. Nie ma tu żadnej suity o niczym, a płyta jak na dzisiejsze standardy ( czytaj podwójne albumy napakowane do ostatniej sekundy czasami niepotrzebnymi dźwiękami) jest krótka, nie przekraczająca 51 minut. Paradoksalnie album jest na wskroś progresywny. Ale progresywność (pytanie zasadnicze: a co to jest???) w przypadku Katatonii nie przejawia się w postaci rozbudowanej, wielowątkowej formy muzycznej, a ...ta aura, oniryczność, uczucie. Stąd może zauważone przeze mnie ( cóż w końcu jestem historykiem sztuki) paralele do malarstwa i literatury. Płótna Arnolda Böcklina przesycone są aurą tajemnicy i zapachem śmierci, pytaniem o to co nieodgadnione. Twórczość Friedricha (1774-1840) natomiast to pytanie o kondycję człowieka. Człowieka i natury....samotności człowieka i potęgi śmierci.
Nie pojawiają się w tekstach smoki ( a może smoczyce), nie słychać chrzęstu mieczy i rżenia bojowych rumaków. To płyta o samotności człowieka, samotności, do której tak naprawdę się przyzwyczailiśmy. Bo łatwiej.....prościej, wygodniej. Oznaczamy swój teren nie wpuszczając intruzów, a każda próba zbliżenia się do innego człowieka kończy się....klęską.

Kiedy udaje się wszystko tak doskonale zestroić, kiedy wszystko zaczyna brzmieć bez pudła, instrumenty zaczynają grać same i dreszcz emocji przebiega po plecach wykonawców tam i z powrotem.....staje się cud. A czy w pracy muzyka jest coś wspanialszego, niż poczucie, że przykłada rękę do rzeczy nadzwyczajnej? Tak....to jest właśnie cud muzyki....cud sztuki. Zapytacie a gdzie tu powinowactwo sztuk? Jest...w jakże onirycznym malarstwie Caspara Dawida Friedricha i Arnolda Böcklina, w poezji Rilkego.
Współny mianownik? Słyszalny krajobraz..... Najdrobniejsza aluzja, najskrytsza przenośnia muzycznie brzmiąca otwiera z nagła szerokie widnokręgi, w których dźwięk urasta w echo muzyki sfer, muzyki wieczności.
Tomasz Mann napisał kiedyś: Muzyka budzi czas, a nas pobudza do najdoskonalszego odczuwania czasu. Życie, miłość i śmierć spotykają się w jednym zjawisku : muzyce. Muzyka ofiarowuje nam czas, a czas muzykę. Płynąc wraz z nim, muzyka uintensywnia czas i wzbogaca; giniemy w czasie wciągani intensywnością przeżyć, by na końcu gdzieś w przestrzeni wraz z tą muzyką wygasnąć.

Wsłuchujcie się we wszystko, co się dzieje....odszukajcie wszystkie muzyczne płaszczyzny i plany. Ileż jeszcze rzeczy do dostrzeżenia w rzeczach już dostrzeżonych. Szczęśliwy, który ma wciąż coś do odkrycia. Błogosławiony, który nie wie, bo wszystko jeszcze przed nim.

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
Trójlistna koniczyna - M20 by Naczelny
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.