ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Uriah Heep ─ Sea of Light w serwisie ArtRock.pl

Uriah Heep — Sea of Light

 
wydawnictwo: HTD Records 1995
 
"Against the Odds" 6:12
"Sweet Sugar" 4:43
"Time of Revelation" 4:02
"Mistress of All Time" 5:33
"Universal Wheels" 5:39
"Fear of Falling" 4:38
"Spirit of Freedom" 4:14
"Logical Progression" 6:12
"Love in Silence" 6:48
"Words in the Distance" 4:46
"Fires of Hell (Your Only Son)" 3:56
"Dream On" 4:26
 
Całkowity czas: 61:05
skład:
Mick Box – Guitars, Vocals; Lee Kerslake – Drums, Vocals; Trevor Bolder - Bass, Vocals; Phil Lanzon - Keyboards, Vocals; Bernie Shaw - Lead Vocals (Except track 6 - Trevor Bolder & Bernie Shaw Lead Vocals)
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Dobra, godna uwagi produkcja.
,0
Więcej niż dobry, zasługujący na uwagę album.
,4
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,4
Arcydzieło.
,0

Łącznie 12, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
28.07.2016
(Recenzent)

Uriah Heep — Sea of Light

Jak zwykle – jeśli lipiec, to coś o Jurajach.

Umknęła mi ta płyta.  Zresztą umknęła prawie wszystkim. Jedynie w Tylko Rocku znalazła się recenzja tego krążka. Dość przychylna zresztą – nie pamiętam – trzy, albo trzy i pół gwiazdki na pięć. Ale to  był 1995 rok – grunge rządził. Co prawda Cobain już nie żył, ale „Superunknown” zgarniał kolejną platynę. To były jeszcze takie czasy, kiedy o muzyce można było powiedzieć, że jest modna, albo niemodna, bo był jakiś wiodący styl – wtedy właśnie grunge, jeszcze. A   klasyczny hard-rock był absolutnie de mode i słuchano tego chyba tylko w Polsce i w Rosji. No i w Niemczech. W każdym razie – w radiu tego nie grali, dostęp do płyt, czy kaset, był wtedy marny, a internet jeszcze nie był źródłem muzyki. Czyli czarna dziura. Trzeba było bardzo, ale to bardzo chcieć, żeby to znaleźć. A wtedy moimi priorytetami zakupowymi na pewno nie były nowe płyty grupy, która od prawie 20 lat nie nagrała niczego sensownego. Raczej organizowałem sobie stare do przegrania na kasety z kasą było wyjątkowo krucho. Dlatego „Sea of Light” dosyć długo musiało czekać na spotkanie ze mną. Jakieś dziesięć lat temu przypomniałem sobie, że coś takiego było i warto byłoby tego posłuchać.  Posłuchałem, stwierdziłem – no niezłe i dalej powędrowało na półkę. Sięgnąłem po to ponownie, kiedy recenzja „Sonic Origami” już wisiała. Cholera – to jest naprawdę dobre, a ładnych parę lat na półce się kurzyło.  Mniejsza z tym – lepiej późno niż wcale.

Juraje mimo absolutnej de-koniunktury mieli się w połowie lat dziewięćdziesiątych całkiem nieźle. Mimo, że jeżeli chodzi o popularność, spadli gdzieś do okręgówki, a nowymi płytami nie interesował się nawet pies z kulawą nogą, jednak chętnych do oglądania grupy na żywo nie brakowało, szczególnie w naszej części Europy. Poza tym od pewnego czasu skład był stabilny. Co prawda, nie przekładało się to jeszcze na jakość nowej muzyki, ale już na „Different World” można było zauważyć, że coś drgnęło.

Jak wspomniałem – dla mnie powrotem Jurajów do prawdziwego życia było „Sonic Origami”, jednak „Sea of Light” też jest udaną płytą. Różnica jest taka, że SOL jest bardziej stylowa i ma lepsze momenty – nie wiem, czy zespół nagrał coś lepszego niż „Love In Silence”, „Fires of Hell”, czy „Time of Revelation” – za to „Sonic…” jest równiejsza – bo na przykład „Fear of Falling”, czy „Sweet Sugar” to tak niekoniecznie.

Co prawda płyta dość długa – trwa ponad  godzinę – ale prawie bez przestojów, do tego fajny, dosyć różnorodny materiał, oczywiście z przewagą ostrzejszych numerów, dużo typowo jurajkowego patosu – i w balladach, i rockerach. Ładnie „chodzą” klawisze, tak bardzo rasowo, hard-rockowo, chociaż nie tylko organy, ale też i syntezatory. Do tego w „Love In Silence” mamy smyki, a w „Fires In Hell” dudy. A jeszcze na początek bardzo stylowy “Against The Odds” na zachętę – bez wątpienia “Sea of Light” Juraje mogą sobie zapisać po stronie “ma”.

Myślę, że każdy fan Uriah Heep znajdzie na tej płycie sporo muzyki, która na pewno mu się spodoba. Warto znać

 
Słuchaj nas na Spotify
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.