Smutno mi się trochę robi, gdy oglądając to drugie pełnoprawne DVD Galahadu widzę garstkę publiczności i sporo wolnych czerwonych krzeseł w konińskim Oskardzie, w którym całe to przedsięwzięcie zarejestrowano 26 października 2013 roku. Cóż, takie są już dziś realia - niegdyś wielcy rycerze neoprogresywnego stołu interesują dziś nielicznych. Pozostaje szacunek i sława sprzed lat oraz swoisty kult wśród najwierniejszych fanów…
Wydawnictwo to na swój sposób wpisuje się w powyższe słowa. Nie jest to wielka produkcja, ani pod względem budżetowym, ani pod względem samej realizacji i wyraźnie odstaje od tego typu standardowych albumów. Całość zarejestrowano przy użyciu czterech kamer i zmontowano, przynajmniej pod względem wizyjnym (z dźwiękiem jest jednak lepiej), w dosyć nerwowy sposób. Mnóstwo tu ujęć z „drżącej ręki”, bądź takich, których zazwyczaj się unika – prezentujących sceniczną surowość. Być może niektóre kadry były zamierzone (jak te filmowane zza stojącej pod sceną garstki fanów), nie zmienia to faktu, że wygląda to chwilami mocno bootlegowo. I piszę to, choć wiem, że w realizację tego przedsięwzięcia zaangażowani byli prawdziwi „progresywni pasjonaci”, dla których praca przy tym DVD była bardziej piękną przygodą, niż kolejną robotą.
Prawda jest jednak taka, że pierwsze DVD Galahadu - Resonance - Live in Poland, zarejestrowane również w Polsce w 2006 roku, choć sztampowe, zrealizowane na tę samą modłę co kilkanaście innych w katowickim Teatrze Śląskim, prezentuje się do dziś lepiej. I nie chodzi tu tylko o to, że zabrakło na Solidarity dźwięku 5.1, czy większej ilości dodatków (te faktycznie wyglądają skromnie: dwie galerie zdjęć i krótki film z ujęciami zakulisowymi). Dobrze za to prezentuje się szata graficzna. Dwie płytki CD i jedną DVD spakowano w gustowne pudełko z ciekawą okładką przygotowaną przez Rafała Paluszka.
A sam występ? Pokazuje zespół w bardzo przyzwoitej formie. Galahad promował wtedy swoje dwa, wydane w odstępie zaledwie kilku miesięcy, albumy: Battle Scars i Beyond The Realms Of Euphoria. Dlatego też kompozycje z tych krążków zdominowały setlistę. Są zatem dwie części Salvation na sam początek, a potem jeszcze - z Beyond The Realms Of Euphoria - Guardian Angel, Secret Kingdoms, ...And Secret Worlds oraz Guardian Angel – Reprise. Z Battle Scars dostajemy Singularity i zagrany na bis energetyczny Size The Day. Z wcześniejszego Empire Never Last jest nagranie tytułowe oraz This Life Could Be My Last. No i jest niezniszczalny Sleepers, jeden z najjaśniejszych fragmentów występu.
Fajne jest to, że materiał ten nie dubluje wcześniejszego, wspomnianego Resonance i tak naprawdę daje dobry obraz ewolucji zespołu w kierunku grania obarczonego dużą dozą nowoczesnej elektroniki. A podczas oglądania samego koncertu jesteśmy świadkami kilku momentów, jak roznegliżowanie się do pasa podczas bisów ekscentrycznego i energicznego basisty Marka Spencera (którego zresztą już w zespole nie ma), owinięcie się w polską flagę Stu Nicholsona, czy wreszcie wykonanie Beyond The Barbed Wire, w którym pojawiły się partie basu nieżyjącego już muzyka Galahadu Neila Peppera.